Azja,  Podróże,  Singapur

MAGIA DZIELNIC SINGAPURU

W tym wpisie ruszamy w tereny pełne różnych kultur, dobrej kuchni, świątyń. Warto tutaj wspomnieć, iż historycznie, Singapur został podzielony na części. Sir Raflles układając plan miasta, wyznaczał poszczególne dzielnice dla odrębnych grup etnicznych, które tłumnie przybywały do rozwijającego się Singapuru. i mogły się w nich osiedlać. Stąd też wyszczególnić można regiony, dzielnice, w których można się poczuć jak w innej części świata. Zaczęliśmy od Chińskiej, do której wielokrotnie powracaliśmy. Potem przyszedł czas na Little India i tym dwóm dzielnicom dedykuję ten wpis. Na Muzułmańską przyjdzie czas…

CHINATOWN

STREET FOOD

Zaczęliśmy od najbardziej rozpoznawalnej dzielnicy czyli chińskiej. Warto wiedzieć, że w początkowym okresie rozwoju Singaporu właśnie w Chinatown znajdowało się centrum; to tutaj biło serce miasta. Wzdłuż ulic powstawały kolejne domy ze sklepami i salonami usługowymi na dole oraz mieszkaniami na górze. Chinatown zasiedlało coraz więcej osób.

Odkryliśmy tutaj mnóstwo budek i restauracji z wybornym jedzeniem. Ceny jak na Singapur bardzo przystępne, a smaki doskonałe.

Odkryliśmy, że najbardziej smakuje nam jedzenie w knajpce blisko metra. Ponownie zakochałam się w pierożkach i smażonym makaronie. Później jadaliśmy tam wyśmienitą wieprzowinę z warzywami.

Dzielnica chińska to fantastyczna stołówka – jedzenie najlepsze i dość niedrogie jak na to miasto.

Jest też coś co lubimy najbardziej – stoisko z owocami i sokami naturalnymi. Rytuałem stało się kupowanie owoców na licznych stoiskach – rambutany, mango, duriany… Ten ostatni owiany dziwną sławą nie zawsze jest doceniany, a dla nas choć specyficznie pachnie jest kwintesencją słodyczy – uwielbiamy go.

Dotarliśmy też do knajpy, która miała * Michelin. Odebrali ją jakiś czas temu i w sumie się nie dziwię. Kurczak w sosie sojowym i ryż za 6,80 dolarów i Pork noodle za 8,80. Restauracja nazywa się Hawker Chan. Jedzenia mało, jest zimne, a kolejki nieuzasadnione.

ŚWIĄTYNIE

Nie samym jedzeniem człowiek żyje, choć tutaj można odnieść inne wrażenie. Poza kulinariami są dwie interesujące świątynie – co ciekawe jedna chińska, druga hinduska.

Świątynia hinduska Sri Mariamman – to najstarsza hinduska świątynia.  Fasada jest bogato zdobiona figurkami indyjskich bogów, które są rozmieszczone na sześciu poziomach. Przestronny pokój ozdobiony jest białymi kolumnami, a ściany są  pomalowane kolorowymi wizerunkami boskich istot Za kolumną wznosi się ołtarz główny. Oczywiście główne sanktuarium poświęcone jest Mariammanowi.

Świątynia i Muzeum Relikwii Zęba Buddy  to buddyjska świątynia i kompleks muzealny. Świątynia została zbudowana aby pomieścić relikwię zęba historycznego Buddy . Uważa się, że relikwia Buddy, od której wzięła swoją nazwę, została znaleziona w zawalonej stupie. Rozmiar zęba – mierzący 7,5 cm – jest również o wiele za długi jak na ludzki ząb. Relikwię można oglądać dla publiczności na 4 piętrze świątyni.

W piwnicy świątyni znajduje się teatr i wegetariańska jadalnia, w której serwowane są bezpłatne posiłki, chociaż darowizny są akceptowane.

Poza tym, w świątyni, na parterze znajduje się sala stu Budd, w której ściany ozdobione są małymi posążkami przedstawiającymi bóstwo – każdy ręcznie robiony przez kilku twórców, a do tego setki jeszcze mniejszych figurek. I wbrew nazwie świątyni, to jednak to piętro zrobiło na nas największe wrażenie.

ULICA WCIĄŻ ŻYWA

Sama chińska dzielnica aż tak nas nie powaliła… Owszem jest tu sporo sklepów, ale z tzw. chińszczyzną wątpliwej jakości, spory rozgardiasz – ale taki jest tu klimat. Jest oczywiście barwnie i kolorowo. Jest mnóstwo dekoracji typowych dla tego miejsca. Jest ten charakterystyczny gwar, ale nad głowami górują jednak singapurskie wieżowce.

Do chińskiej dzielnicy wracaliśmy wielokrotnie, również nocą. Mając kartę na przejazdy metrem i innymi środkami transportu potrafiliśmy z niej skorzystać. Wystarczyło kilka minut od naszego hotelu by znaleźć się w miejscu pełnym obfitości.


LITTLE INDIA

Indyjska dzielnica to zupełnie inny świat – zamknijcie oczy i pomyślcie o Delhi  – właśnie tak jest w tzw. Little India. Do dzielnicy indyjskiej jechaliśmy metrem i jak można się domyślić, należy wysiąść na stacji… Little India 😉

I już w podziemiach metra czuć – tak dosłownie czuć…jakbyśmy nagle znaleźli się w innym kraju.

Z billboardów uśmiechają się do nas twarze rodem z Bollywood, jest tłoczniej, głośniej, kobiety chodzą w sari i jest brudniej. Wyjście z metra jest popsute…możemy z niego wyjść ale powrót jest już niemożliwy. Hindusi…jak to hindusi pytani o inną stacje metra kiwają dziwacznie głowami i niewiele odpowiadają. Rzeczywiście  – jest tak jakby ktoś przeniósł Delhi na skrawek ziemi w Singapurze. Niczym getto.

Co warto zobaczyć w Little India? Warto spojrzeć na wyznaczony po tej dzielnicy specjalny szlak dziedzictwa, który wiedzie wśród najciekawszych meczetów, świątyń, ośrodków kultury, czyli ukazujący najciekawsze oblicza Małych Indii.

Ciekawa jest świątynia Sri Veeramakaliamman, poświęcona bogini Kali – najbardziej kolorowa i chyba najlepiej oddająca lokalny klimat.

A to co nam najbardziej się podoba to kolorowe domki, przytulone do siebie.

W każdej z dzielnic widać odrębność kulturową. Tutaj w sklepach ceny są dwa razy niższe niż w innych częściach Singapuru, a produktu sprowadzane z Indii. Kupi się tutaj wszystko.

Z ulgą jednak wracamy metrem do uporządkowanego centrum…

komentarze 2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *