NASZA KRECIA PRZYGODA
Złe miłego początki
Nasza Krecia przygoda zaczęła się niezbyt fortunnie, bo opóźnieniem samolotu o bagatela 18 godzin. A przy mojej traumie samolotowej, świadomość, że samolot jest popsuty i na dodatek nie ma możliwości zamiany maszyny bo owa linia posiada 1 sztukę, tę właśnie stojącą w hangarze i naprawianą – można sobie wyobrazić moją reakcję.
Tracąc jeden dzień pobytu docieramy do przyjemnego kompleksu Eri Village – oddalonego o 1,5 km od Hersonissos. Ten hotel był dla nas bazą wypadową do objazdów po wschodniej części Krety.
Będąc z dziećmi bardzo docenialiśmy możliwość korzystania z siostrzanego kompleksu Eri Beach i przylegającego do niego parku wodnego Star Beach. Szaleństwom w pierwszych dniach nie było końca.
Czas się ruszyć
Nie wiem czemu ale zawsze lubiliśmy wsiadać w kolejki obwożące po okolicznych atrakcjach – w taki właśnie sposób w pierwszych dniach dotarliśmy do portu i do czarującej dzielnicy Koutouloufari – właściwie starówki miasta. Wracaliśmy do niej wielokrotnie by w takich tawernach jak Rahati Patisserie pić swojskie wino i chrupać orzechy arachidowe z solonymi skorupkami. Tawerna urocza.
Mogę również polecić knajpkę prowadzoną przez sympatycznego Martina o wdzięcznej nazwie Vinnies Garden – było i dobre vinnies i piękny garden.
A sama starówka – urokliwość uliczek wąziutkich i krętych, piękne iluminacje świetlne w domach, domkach i kafejkach…możliwość wypicia swojskiego wina, podawanego w karafkach na dachu – a wszystko to w akompaniamencie drobnych dodatków, przedmiotów, z których każdy jakby na swoim miejscu był od lat…i współtworzy ten klimat i atmosferę. Te wieczory przyczyniły się do tego, że właśnie Greckie wyspy skradły nam wtedy serducho.
I o co chodzi z tymi niciami?
Istnieje bardzo wiele mitów związanych z historią Krety. Jeden z nich dotyczy porwania przez Zeusa pięknej córki władcy Kannan – Europy. To ona zrodziła potem dwóch synów., w tym Minosa, legendarnego władcę wyspy i twórcę jej potęgi.
To Minos kazał zbudować słynny labirynt dla groźnego i złowieszczego Minotaura. Według mitologii miał się on znajdować pod pałacem w Knossos. Wizyta w Knossos przywiedzie nam zatem na myśl mity greckie o królu Minosie, labiryncie Minotaura i wędrówce Tezeusza z kłębkiem nici Ariadny w dłoniach.
Jednym ze stałych punktów programu jest więc właśnie Knossos. No i dla mnie to punkt rozczarowaniem zwany. Trudno mi powiedzieć co dokładnie złożyło się na taki mój odbiór. Może tłumy ludzi. Wiem, że większość podobnie jak ja chciała ten gwóźdź programu – wycieczki na Kretę – zobaczyć i to stąd, ale tak czy inaczej widziałam morze ludzkich głów ( przy moim wzroście nie było szans na więcej ) a nie koniecznie słynne freski. Najlepiej przyjechać własnym autem bardzo wcześnie rano, zanim z autokarów wysypią się tysiące ciekawych turystów.
A może przyczyniło się do tego mojego rozczarowania – specyficzne, inne niż u nas rekonstruowanie zabytku? Na przykład drewniana belka stropowa została pokryta okleiną, która pod wpływem setek tysięcy rąk i dotknięć, wyciera się i odsłania prymitywną betonową mistyfikację.
A może to z powodu bordowych kolumn, których kolor z pewnością niewiele ma wspólnego z tym co było tu przed setkami lat.
W każdym razie bez zachwytów skierowaliśmy się do muzeum archeologicznego by choć trochę pooglądać to co autentyczne.
W drodze do…
Do tego czasu wszystko zwiedzaliśmy w obrębie naszej lokalizacji. Dzisiaj jednak odbieramy zarezerwowane autko – wypożyczalnia Autoway. Kierunek zachód – Rethimno. Początki istnienia Rethimno sięgają czasów minojskich. Archeolodzy podejrzewają, iż miasto było skomunikowane z Knossos i pełniło rolę drugiego co do wielkości ośrodka na wyspie. Niestety, z tamtego okresu nie pozostały żadne pamiątki. Nieco więcej wiadomo o czasach grecko-rzymskich, kiedy to Rithimna(bo taką nazwę nosiło wtedy miasto) była ważnym węzłem handlowym w tej części Morza Śródziemnego. Po trwającej parę wieków hossie, miasto zaczęło podupadać. Nie ma chyba miasta, które byłoby tak długo okupowane jak Rethimno zarówno przez Wenecjan jak i Turków. Najcenniejsze zabytki Rethimno pochodzą z okresu panowania Wenecjan – począwszy od Fortecy, poprzez latarnię morską skończywszy na fontannie Rimondi. Pewnie można i więcej i dłużej bo miasto naprawdę ładne, ale dla nas to nie był cel sam w sobie.
Na obwodnicy odbijamy na południe i jedziemy około 8 km by w okolicy wioski Armenii zjechać w prawo. Znajdziecie tam grobowce z epoki minojskiej Late Minoan Cementary. W poniedziałki nieczynne.
Jedziemy w kierunku miejscowości Plakias, jednak nieprzypadkowo skręcamy w drogę prowadzącą przez wąwóz Kurtalioti. Widoki zapierały dech w piersiach, a do tego ten niesamowity wiatr. Podziwialiśmy ściany skalne na jednym z tarasów widokowych.
W drogę! Kolejny punkt – Plakias to malownicze miasteczko, z którego można wybrać się na piesze wędrówki jak również na morską wycieczkę statkiem do Moni Prevelli. My tam dotrzemy ale autem i dopiero po grackim obiedzie i kąpieli w morzu. Plaża żwirowata, gdzieniegdzie płaskie czarne kamyki z białymi żyłami – dzieciaki nazbierały ich trochę pilnując jak skarbów. A Morze Libijskie? Najczystsze jakie do tej pory widziałam – Spędziliśmy tam chwil kilka nurkując i goniąc ryby a na brzegu kaczki.
Celem jednak jest Klasztor Moni Preveli a konkternie PISO Dojechaliśmy do niego krętą drogą. Drogi na krecie same w sobie są wyzwaniem ale bardzo atrakcyjnym.
W Muzeum Klasztornym możemy zobaczyć drogocenne ikony, kościelne przedmioty oraz stroje. Wstęp na teren Piso Moni Preveli kosztuje ok. 2 euro. W godzinach od 13:30 – 15:30 (przerwa obiadowa) klasztor jest nieczynny. Zawsze jednak można zjeść pyszne lody sprzedawane nawet podczas sjesty.
Sam Klasztor zachwyca nas swoją prostotą i klasyczną linią architektoniczną. Wokół leniwie przechadzające się koty. W środku wita nas rumiany Pop, uśmiechający się na widok dzieci.
Wokół unosi się ciężki, piżmowy zapach kadzideł, zawracający w głowie. Tu czuć ten grecki spokój, ten zwolniony zegar.
Trudno zdobyte smakuje lepiej
O drogę na plażę zapytaliśmy sympatyczne panie siedzące w cieniu zabudowań, a one choć w żadnym języku nie mówiły poza swoim własnym były świetnie na tę okoliczność przygotowane. Wyjęły kilka map w różnych językach.
Przejeżdżając przez Mona Preveli i kierując się drogą na wschód dojedziemy do parkingu ( 1,5 E), z którego dojdziemy do przepięknej Plaży Palmowej (Palm Beach). Ze wzgórza czeka nas 25 min spacer w dół częściowo po schodach, następnie kamienną ścieżką. Jest to idealny ” taras widokowy”. Zastanawiałam się tylko jak wyjdę pod gorę z powrotem. Ale co tam – trwaj chwilo trwaj. Potem o tym pomyślę.
No to w drogę. Dzieli nas od plaży 430 schodów, nie licząc stromizm i odcinków po zboczu. Kolor morza? Błękit? Niebieski? Nie mogę się zdecydować. Nie jestem malarką ani poetką, a szkoda bo pewnie trafniej uchwyciłabym i nazwała to piękno.
Rzeka Megapotamos, która u ujścia wąwozu Kourtaliotiko przepływa przez plażę, tworzy mały staw, a następnie wpływa do morza. Palmy rosną po obu jej stronach. Możemy wybrać się na spacer lasem palmowym lub wypożyczyć rowerek wodny (ok. 10 euro za 1 h) i popłynąć nim w górę rzeki. Tak też zrobiliśmy. Piękne widoki, bardzo dobry sposób na aktywny odpoczynek. Przybijamy naszym środkiem lokomocji do brzegu i schodzimy z niego ochłodzić się w rzece. Wojtek idzie dalej, przechodzi po wystających z rzeki głazach i dociera do wodospadów i ukrytej za rzeką, między skałami piaszczystego skrawka plaży.
Po powrocie czas na kolejne kąpiele tym razem już morskie, piwko w tawernie i o dziwo z radością wspinamy się po tych 430. To wcale nie ciężkie zwłaszcza gdy się przystaje by nasycić oczy widokami. Mogłabym tak schodzić i wchodzić wielokrotnie.
Auto daje wolność i niezależność. Możemy dowolnie wybierać kierunki podróży. Pada na…płaskowyż Lasithi. Jadąc krętą drogą wśród wysokich gór podziwiamy widoki. To trzeba tej wyspie przyznać. Jest co podziwiać. Zatrzymujemy się przy muzeum człowieka na szczycie górskiego pasma.
Na pełnym wiatraków płaskowyżu Lassithi, za zachód od wioski Psychro, znajduje się słynna Jaskinia Dikti, uważana za mityczne miejsce narodzin Zeusa. Zlokalizowana jest na zboczu góry, na wysokości 1025 m n.p.m. Prowadzi do niej stroma ścieżka (ok. 20 minut pieszo z Psychro). Dzieciaki pokonują ją na osiołku. Pierwszy i chyba ostatni raz w życiu.
Jaskinia jest oświetlona i cieszy się dużą popularnością wśród turystów (w sezonie tworzą się w niej „korki”). Wnętrze jaskini zdobią malownicze formy naciekowe, znajduje się w niej też niewielki staw. Z głównej komory odchodzą liczne boczne korytarze.
Irapetra – czy da się bardziej na południe?
Z tej miejscowości chcemy wypłynąć statkiem na wyspę Chrisi, w całości będącą parkiem narodowym. Groga była trudna, czasu mało a statek raczej czekał nie będzie. Przebijamy się przez góry walcząc trochę z czasem, serpentynami i nudnościami dzieci. Do portu docieramy dokładnie o 11,58, czyli mamy 2 minuty od odpłynięcia statku. Uhm wg informacji oficjalnych w internecie. Ale życie tu się toczy inaczej. Lecę, pędzę, dzieci pod pachę a stary Grek łapie mnie i mowi spokojnie – po co się spieszysz, masz czas…masz jeszcze pół godziny. Aha. Znowu dociera do mnie – jesteś w Grecji. Tu się żyje spokojniej, ale pełniej. W wielu miejscach na świecie spotykam się ze zdecydowanie lepszym paradygmatem czasu. Dlaczego nam towarzyszy taki pęd? Uspokojeni już wewnętrznie, nawet wyciszeni leżymy na jednym z leżaków na górnym pokładzie słuchając greckiej muzyki i podziwiając osadzoną w górach Irapetrę.
Gdy dobijamy do wyspy wody przy brzegu oślepiają swoim kolorem. Godne uwagi są drzewa cedrowe. To co tworzą na plaży ich konary i splątane korzenie jest niesamowite. Przechodzimy spacerem na druga stronę wyspy – tę bardziej dziewiczą, do której nie dobijają statki. Faktycznie piękniejsza – oby te widoki pozostały na zawsze w mojej pamięci i odtwarzały się w tych chwilach lepszych i gorszych.
Kreta to dla mnie kwintesencja smaków. Każdą wyparawę zaczynamy od dobrej aromatyczne kawy. Dzisiaj przed nami powrót do przeszłości czyli Gortyna, Festos i Matala
Gortyna to dawna stolica Krety z okresu rzymskiego. Miasto to jest znane z kodeksu praw z V w p n e zawierającego całe ustawodawstwo, w którym kobiety miały zagwarantowaną lepszą pozycję społeczną, niż w pozostałych polis greckich. Można tu zwiedzić pozostałości bazyliki św. Tytusa, odeon, w którym wystawione są Tablice z Gortyny, ruiny greckiego teatru z widownia o obwodzie 120 m i ruiny świątyni Apollina Pytyjskiego
Pojechaliśmy do Fajstos. To drugi co do wielkości pałac w Fajstos (Phaistos, Festos) nie uległ tak daleko posuniętym rekonstrukcjom, dzięki czemu wygląda bardziej autentycznie i nie jest tak zatłoczony przez turystów.
Kierowaliśmy się na okoliczne plaże – najbardziej spodobała nam się plaża Komo. Choć morze wzburzone to wchodzimy do kolan, dalej nie ryzykujemy
Matala nie wita nas przychylnie, wiatr był tak silny, że wytworzyła się burza żwirowa od morza. Nie sposób było podejść na sama plażę. Żwir wpadał do oczu, ranił po nogach. Między powiewami próbujemy podziwiać dziury w skalach w których mieszkali hipisi – Liczne groty wyrzeźbione w klifie przy plaży w miejscowości Matala prawdopodobnie wykorzystywane były już w okresie neolitu. Według niektórych źródeł, w jaskiniach znajdowały się też katakumby pierwszych chrześcijan. W latach 60-tych XX w. zamieszkiwali je hipisi. W skałach wykuto pomieszczenia, korytarze i schody. Obecnie groty zostały objęte ochroną i udostępnione do zwiedzania. Wstęp jest bezpłatny, ale wejście jest otwarte tylko w ciągu dnia. My musieliśmy się pocieszyć tylko 2 zdjęciami.
Uciekamy z plaży i z Matali. Bolesne doznania rekompensuje tawerna i podane w niej jedzenie. To miejscowość Psidia. Tawerna znajduje się po prawej stronie w kierunku do Heraklionu. Obsługiwał w niej facet z długimi włosami i wąsami – może były mieszkaniec matalskich jaskini.
Ale HACCP mają. Kuchnia w nierdzewce, a toalety czystsze niż w I dzielnicy w Paryżu. Zresztą tak jest w każdej tawernie na Krecie, w której akurat zdarzyło nam się jeść.
Ostatnie dni na Krecie spędzaliśmy leniwie, a wieczory w ulubionych knajpkach na starówce.