OKOLICE ŚWIĘTEJ TRÓJCY – TRINIDAD
W Trinidadzie wypożyczamy zarezerwowane jeszcze w kraju auto. Bez problemów- miło szybko i przyjemnie – stajemy się posiadaczami na 3 dni nowiutkiego chińskiego autka, w którym jeszcze folia jest na klamkach. Przebiegu to cacko ma całe 8 tysięcy i pełny bak. Tak też mamy go zwrócić …planujemy tylko zmienić przebieg.
Za te 3 dni płacimy 160 Euro i dodatkowo po 10 CUC za ubezpieczenie i 37,5 CUC za zwrot w Cayo Coco… To w drogę…Cel- Topas de Colontes – wodospady. Ale najpierw trochę widoków i kawy – trafiamy do fabryki kawy i na plantacje – szumnie powiedziane, ale kawa pyszna.
I dalej do celu…
Co do wodospadów to nie warto kusić się na tanią opcję z ulicy – miejscowi za 10 CUC/osobę zawiozą do najbliższego Park de Cuba – trochę sztucznego miejsca dla wygodnych – nic ciekawego.
W Caburni do której się udawaliśmy tego ranka mieliśmy prawdziwy hard core. Zostawiliśmy auto na parkingu i w długą. Droga faktycznie była długa i z góry…a to znaczy, że powrót będzie odwrotnie. Gdy dotarliśmy do miejsca, w którym kupuje się bilety dowiedzieliśmy się, ze możemy wypożyczyć konie. Świetnie! Zjeżdżaliśmy na koniach w jedna stronę. Zbocza były bardzo strome. Trwało to ponad 45 minut. Dalszą drogę musieliśmy odbyć pieszo – konie nie dałyby rady – trzeba było wrzucić sobie 5 bieg.
Droga dość wymagająca, ale wodospady czekające na nas były zapowiedzią rześkiej kąpieli…obietnicą odpoczynku i uciechą dla oczu.
Kąpiel sprawiła, że zapomnieliśmy o wysiłku i zmęczeniu…ale ale…powrót przed nami. Pod górę, a nie z góry.
Te szlaki szczerze polecam…wodospady fantastyczne, pewnie, że to nie Canaima w Wenezueli ale są naprawdę wysokie. Zachwycony Junior mimo zmęczenia ciągnął nas do drugiego wodospadu.
Droga dość wymagająca, ale wodospady czekające na nas były zapowiedzią rześkiej kąpieli…obietnicą odpoczynku i uciechą dla oczu.
Kąpiel sprawiła, że zapomnieliśmy o wysiłku i zmęczeniu…ale ale…powrót przed nami. Pod górę, a nie z góry.
Te szlaki szczerze polecam…wodospady fantastyczne, pewnie, że to nie Canaima w Wenezueli ale są naprawdę wysokie. Zachwycony Junior mimo zmęczenia ciągnął nas do drugiego wodospadu. Podjechaliśmy…kawał uszliśmy…a przy wejściu okazało się, że brakło nam 3 $. Młody chłopak, który sprzedawał bilety był już prawie gotowy nas przepuścić…ale był drugi człowiek sprawdzający tego młodego. Kiedyś czytałam, że na Kubie wszędzie są tajniacy…może to było nie pierwsze i nie ostatnie spotkanie z takim właśnie funkcyjnym?
Trudno…wrócimy tu jutro. Wodospady tak nas zachwyciły, że pot, trud i brak dolarów nas nie zniechęci.
Pieniądze w kieszeń, pot ścieramy z czoła, a o trudzie poprzedniego dnia w ogóle nie pamiętamy. Przed nami Wodospad Grande. Tym razem na nogach pokonujemy całą trasę. Jest dużo łatwiejsza od wczorajszej. Widoki wspaniałe…wkoło szum wody…śpiew ptaków. Jesteśmy sami w sercu wspaniałej przyrody. Czy wiecie jak smakuje jeszcze trochę chłodne piwo w takim miejscu? I co się czuje każdym centymetrem rozgrzanego ciała zanurzanego w zimnej wodzie spływającej z gór? Spędziliśmy tam cudowną godzinę kapiąc się zupełnie bez ubrań i biegając wśród naturalnych mostków i kaskad. Otoczenie sprawiało wrażenie serca wyspy.
Z zadartą głową wpatrując się w górę tego wielkiego wodospadu czułam jaka jestem malutka…ta przyroda obezwładnia nie tylko wyjątkowym pięknem ale też swoim rozmachem. Uświadamia, jak jesteśmy wobec niej malutcy i w sumie bezbronni. Chociaż mamy niestety swoje skuteczne metody niszczenia jej i prowadzenia nierównej walki z jej pięknem. Tutaj jednak to piękno było dziewicze…a jedyne ślady działalności człowieka sprowadzały się to ustawiania drewnianych barierek wspomagających wspinanie się po stromych szlakach. Mało kto tu dociera. Po pierwsze trzeba mieć auto, po drugie odrzucić oferowaną komercję za 10 CUC, po trzecie trzeba mieć czas – wielu ludzi pędzi do Trinidadu i gna dalej.
Zostawiamy ręczniki panom strażnikom parkingu, już się nam nie przydadzą i jedziemy naszym autkiem do Valle de los Ingenios…słodkiej Doliny Cukrowej, na terenie której w nieco w gorzki sposób powstawały fortuny baronów cukrowych. Dzisiaj Kuba cukrem już nie stoi, ale kiedyś to właśnie ta Dolina uczyniła z Kuby potentata cukrowego na Karaibach.
Znajdowało się tutaj ponad 50 cukrowni, a na plantacjach trzciny pracowało ponad 30000 niewolników.
Najbardziej znana jest posiadłość Manaca Iznaga z charakterystyczną 45 metrową wieżą, która służyła do obserwowania i pilnowania niewolników. Nie mam lęku wysokości, ale nie dotarłam na szczyt. Skapitulowałam tuż przed ostatnim poziomem. Ale już z tego na którym się znajdowałam, widać było wspaniale całą okolicę. Faktycznie wystarczyło tylko się wspiąć po schodach i niewolnicy jak na dłoni. Monitoring ciągły. Widać wszystko.
Wśród fruwających prześcieradeł przeszliśmy do restauracji zrobionej w dawnej posiadłości barona. Usiadłam na dużej huśtawce, zamknęłam oczy i przeniosłam się wstecz…z poziomu huśtawki musiało być luksusowo…a zakończyło się nagle i z hukiem gdy rozpętały się wojny kubańskie o niepodległość. Niewolnicy wzniecający niszczycielskie pożary tylko pogorszyli sytuacje, a produkcja cukru z buraków w Europie pogrążyła region zupełnie. Przeminęło z wiatrem…
Dzisiaj można tutaj napić się soku z trzciny- rzeczywiście bardzo słodki. Dobrze, że można go rozcieńczyć rumem.
Jedziemy dalej wśród pól i łąk aby dotrzeć do stacji Gauchinango. Odnajdujemy tam piękną hacjendę o nazwie Casa Guachinango, a w niej uroczą restaurację prowadzoną przez zarządcę terenów. Przyjechaliśmy tutaj by zobaczyć zabytkową lokomotywę parową z 1919 roku. Nadal jeździ! Ale niestety nie dzisiaj. Zadowolić się musimy wejściem do środka i penetrowaniem stojącego wagonu. A w wagonie jak na Kubę przystało jest świetnie zaopatrzony bar. To w ogóle jest ciekawostka – w wielu miejscach na Kubie można napić się rumu na ulicy ale nie tylko. Jadąc do wodospadów mijaliśmy miejsca widokowe i wszędzie tam czekał elegancko ubrany w białą koszulę Pan Barman, stał za barem i choć poza nami żywej duszy nie było – Pan był zawsze gotów sprzedać dowolny drink – a wybór naprawdę był imponujący.
Dochodziło południe, słońce wysoko, błękit nieba doskonały do zdjęć, jeździmy więc po licznych punktach widokowych upajając się tzw. „ nicniemuszeniem”.
Posiadanie auta jest jednoznaczne z niezależnością, a wypożyczenie go na Kubie nie jest trudne, w przeciwieństwie do oddania, ale to jeszcze przed nami. Jeszcze nieświadomi przygód jedziemy dalej, niemal pustą drogą.
DROGI…uwielbiam je, są dla mnie synonimem podróży. Określenie „być w drodze” to najpiękniejsza czynność, stan, luksus, na który stać ciekawskich. Bo przecież nie tylko o pieniądze tu chodzi, lecz o pomysł, czas, ciekawość świata i innych ludzi. A mnie oni ciekawią i dlatego jeżdżąc autem zabierałam autostopowiczów, podwoziłam Kubańczyków starających się przemieścić , spieszących się niespiesznie gdzieś. Trzeba pamiętać, że tu nie każdy może mieć auto a jednocześnie bardzo wysoki poziom bezpieczeństwa powoduje, że nie trzeba mieć obaw przed taką formą podróży. Działa to oczywiście w dwie strony. Turysta stając na żółtych rogatkach, wylotówkach z miast, też może z tej taniej i ciekawej formy skorzystać. Kiedyś zabronione było przewożenie turystów prywatnymi autami, ale zmiany nadchodzą…mimo wszystko warto przed nimi zdążyć.
DROGI uwielbiam bo przy nich toczy się życie, bo przy nich koncentrują się ludzie idący gdzieś, robiący coś, bo na nich można podejrzeć prawdziwe oblicze krajów, miast, miejsc do których się przybywa, na kilka dni, godzin, na chwilę. A potem jedzie się tą DROGĄ dalej przed siebie stając się uczestnikiem kolejnych obrazów cudzego życia.
Podróż to takie współuczestniczące podglądactwo. Jesteś na chwilę, przyglądasz się temu jak inni żyją, temu co robią, dziwisz się czasami, czasem chcesz zrozumieć, porównujesz ze sobą, czasami nie pozostajesz obojętny i poddajesz ocenie, ale jesteś w tym, uczestniczysz, żyjesz przez jakiś czas również tym czym inni ludzie którzy przypadkowo stają na twojej DRODZE.
To na koniec jeszcze trochę Trinidadu…już za nim tęsknię…i chyba nie przestanę…
komentarzy 10
Bernadetta
Przepiękne zdjęcia, wspaniała wyprawa i opisy przybliżające kraj. Aż ma się ochotę zwiedzić!
Krystyna Bożenna Borawska
Wspaniałą wyprawa, z wyjątkiem gór, bo nie przepadam za chodzeniem po górach, wolę rower 🙂
Krystyna Bożenna Borawska
30 tys. niewolników ??
O Boże , biedni niewolnicy…
Piękne zdjęcia 🙂
Wnętrze z Drugiej Ręki
Piękne widoki, chętnie sama bym się tam przeniosła 🙂
Karolina Ostrowska
Trynidad… Kojarzy mi się z pewnym serialem, którego akcja się tam dzieje. Te zdjęcia… Przepiękne, chciałabym się tam znaleźć i moc podziwiać to sama ?
Aleksandra
Na koniach? O, chętnie 😀 Konno to mogłabym zobaczyć cały świat.
Marta Lewandowska-Sobolewska
Ale bajka, wodospady jak namalowane wstążki i te klimatyczne kolory domków <3
Małgorzata Hert
Fantastyczne miejsce! Z pewnością bym się tam odnalazła, bo to moje klimaty
beataherbata
Niesamowite zdjęcia i krajobrazy ! Taka wyprawa na pewno na długo zapadnie w pamięci :))
nieludzkadziewczyna
Cudowne miejsce! Warte każdego wysiłku 🙂 Bardzo lubię wodospady, ale nigdy tam nie byłam.