TRASÓWKA PO KUBIE – SANTA CLARA I REMEDIOS Z TAŃCAMI NA ULICY
Miasto z przystojniakiem w tle
Tym miastem jest oczywiście Santa Clara. Historia tego miasta zaczyna się w 1689 roku, kiedy to mieszkańcy Remedios, uciekli w głąb lądu przed atakami piratów i inkwizycją.
My tylko delikatnie zwiedzimy to miasto, bo głównym naszym celem jest właśnie Remedios. Tam czeka na nas kolejna casa i uliczna impreza.
Wjeżdżając do miasta czuję delikatny niepokój. Chyba po raz pierwszy. Wjechaliśmy nieciekawymi przedmieściami i klucząc w poszukiwaniu Mauzoleum Che przejeżdżaliśmy chyba dość niebezpiecznymi uliczkami, uciekając przed mało przychylnymi spojrzeniami mieszkańców.
Dotarliśmy wreszcie do Plaza de la Revolution. Jest to główne miejsce defilad i wieców w Santa Clara. Nad placem góruje najbardziej znany na świecie, olbrzymi pomnik Che, z ręką w temblaku co symbolizuje rany odniesione w bitwie w 1953 roku. Szczątki kubańskiego bohatera znajdują się w mauzoleum pod pomnikiem. Mauzoleum przypomina wykutą w skale grotę, jest tutaj znicz oraz pięcioramienna gwiazda. Pobiegaliśmy wokół Mauzoleum. Zrobiliśmy zdjęcia przed ścianą upamiętniającą zrywy rewolucyjne i postanowiliśmy dać drugą szansę temu miastu poznając je przez pryzmat głównego placu – Parque Vidal
A teraz nieco informacji o samym mieście. Znajduje się tutaj amfiteatr, w którym odbywają się liczne koncerty, Museo de Artes Decorativas oraz pomnik ku czci Leoncio Vidal. Pomnik postawiono dokładnie w miejscu, w którym zginął. Był on rewolucjonistą, który walczył w kubańskiej wojnie o niepodległość.
Niedaleko znajduje się wspaniały Teatro La Caridad , który powstał w celu ukulturalnienia biedody Santa Clara. Opuszczając plac idziemy na Calle Independencia. Jest to brukowany deptak ze stylowymi ławeczkami. Można sobie usiąść i zjeść jedno z pysznych kruchych ciasteczek obsypanych cukrem. Pachną z daleka a smakują doskonale. Cena za papierową tytkę pełną ciastek 1 CUC. Pychota. Warto zajrzeć do Casa de La Ciudad – bardzo atrakcyjnej posiadłość z bogatymi zbiorami oraz do Fondo de Bienes Culturales. Kontynuując naszą podróż Calle Independencia dojdziemy na drugą stronę rzeki do Tren Blindado, oryginalnego muzeum mieszczącego się w pociągu pancernym. Jest to pociąg, którym podczas rewolucji jechali rządowi żołnierze do Hawany. Pociąg został wykolejony w okolicach Santa Clara przez samego Che. Obok tego pociągu pancernego możemy zobaczyć buldożer, którym Che osobiście zniszczył trakcję kolejową.
Warto też wstąpić do restauracji – El Mejunje na Calle Marta Abreu . Jest to miejsce spotkań miejscowej bohemy. Możemy posłuchać wierszy, podyskutować na różne ciekawe tematy, jeśli oczywiście potrafimy i rozumiemy. Jest to podobno najlepsza tego typu restauracja na Kubie. Kilka ulic dalej wznosi się katedra Iglesia Parroguial Mayor. Piękna, szara, majestatyczna. W środku jest surowa, skromna, ale to właśnie ujmuje mnie najbardziej. Stanowi ona doskonały punkt orientacyjny w mieście. Panuje tu naprawdę wspaniała i spokojna atmosfera, z oddali słychać stukot końskich kopyt. Można uporządkować swoje myśli…
Santa Clara ma wiele do zaoferowania. Teraz trochę żałuję, że byliśmy tu tak krótko. Zdecydowanie za krótko.
Po Kubie jeździ się dobrze. Dziury co prawda są. Czasami zwinięty asfalt powoduje, że zwalniamy. Po zmroku również nie jest źle. Ludzie świadomi są zagrożeń i noszą odblaski, a jeśli ich nie posiadają to przywieszają płytki CD, aby zwiększyć swoją widoczność a tym samym bezpieczeństwo.
Po drodze rozdaliśmy to co mieliśmy jeszcze z Polski i jestem pewna, że ci ludzie naprawdę tego potrzebowali. Niekoniecznie trzeba dawać w casach, czy dużych miastach, bo czasami w oddalonych wioskach ludzie nie mając kontaktu z turystami są pozbawieni łatwego dostępu do rzeczy z zagranicy.
Do Remedios dotarliśmy w sobotę. Okazało się, że miało to swoje konsekwencje.
Już zapadł zmrok i odnalezienie casy wcale nie było proste. Zabudowa w Remedios jest dość zbita. Kamieniczka przylega do kamieniczki. Casa od frontu to jakieś 4 metry szerokości. Całe zaplecze mieszkania znajduje się w głębi. Kubańczycy doskonale wykorzystują swoje dachy czyniąc z nich urocze tarasy słoneczne. O słońcu już tego dnia nie mieliśmy co marzyć, dawno zaszło, ale rum pod rozgwieździonym niebem smakował wybornie.
To była casa normalnej rodziny – nie młody przedsiębiorca, nie światowy Alberto, ale mieszkali tutaj zwykli ludzie.
Czas na kolacje. Byliśmy przyzwyczajeni, że na Kubie na każdym są były okienka z jedzeniem. Ale nie tutaj. Przeszukaliśmy pół miasta by znaleźć coś do jedzenia, miejsca w których można coś kupić i nic. Koniec języka za przewodnika – i stanęliśmy …w kolejce. Bynajmniej nie do sklepu. Do restauracji. Jedynej otwartej w Remedios. Sobota…no właśnie, a Kubańczycy mimo układu politycznego, w jakim żyją to hedoniści. Uwielbiają celebrować. Pod restauracją tłoczno bo mieszkańcy wybrali się w sobotni wieczór na uroczystą kolację. A jak byli ubrani! Najlepsze ciuchy z szaf powyciągane…Panowie eleganckie koszule, a panie …jak na Sylwestra. I nie ma w tym co pisze grama przesady. Wieczór sobotni to dla nich wielkie wyjście.
Po 40 minutach przyszła kolej na nas. Weszliśmy do knajpki, a tam dokładanie 6 stolików i chodząca między nimi powoli właścicielka – kelnerka. Lubię oglądać zaplecza, wiec przy okazji pójścia do toalety poszłam „na tyły” To co ujrzałam zaskoczyło mnie bardzo…w jednej izbie zarówno mieszkanie jak i kuchnia obsługująca gości. Uwijają się 2 dziewczyny – córki właścicielki i jej matka na wózku inwalidzkim. Wszystkie przygotowują posiłki najszybciej jak mogą a tłum przed knajpą nie maleje. Bieda tego miejsca wyglądająca z każdego metra kwadratowego była przejmująca. Tu już nie było tak jak w casach. O papierze toaletowym faktycznie mogą pomarzyć, nie wspominając o innych wydawałoby się dzisiaj – podstawowych produktach.
Wróciłam do stołu trochę smutna, ale przy tych ludziach długo się nie da. Byliśmy nie lada atrakcją. Kubańczycy są tak uczynni…pokazywali nam to co mają na swoich talerzach i odpowiedniki w menu aby ułatwić nam zamawianie. Jedzenie oczywiście było wspaniałe.
Najbardziej smakował mi ryż z czarną fasolą –arroz congri
• 2 łyżki oleju
• 1 papryka zielona
• 1 papryka czerwona
• 1 mała czerwona cebula
• 2 ząbki czosnku
• 1 szklanka ryżu długoziarnistego
• 1 puszka fasoli czarnej lub czerwonej (wraz z płynem) albo 1-1,5 szklanki gotowanej fasolki
• 1,5 szklanki wody
• 1/2 łyżki mielonego kminu rzymskiego (kuminu)*
• 1 liść laurowy
• szczypta oregano
• sól i pieprz do smaku
• natka kolendry do posypania (jeśli mamy)
Wykonanie:
Papryki umyć, usunąć gniazda nasienne, pokroić w kosteczkę. Cebulę obrać i pokroić w kostkę. Obrany czosnek drobno posiekać albo wycisnąć przez praskę. Na dużej, szerokiej i wysokiej patelni albo w szerokim garnku rozgrzać olej. Dodać cebulę, papryki, czosnek i podgrzewać do miękkości, około 4-5 minut. Dodać szklankę surowego ryżu, fasolkę wraz z płynem w puszki, wodę, kmin rzymski, liść laurowy i oregano, sól i pieprz. Gotować na średnim ogniu, mieszając od czasu do czasu, aż ryż wchłonie większość płynu, a ten wystaje nieco ponad jego poziom. Garnek wstawić na minimalny ogień, przykryć i gotować dalej, aż ryż będzie miękki (ale pozostanie jędrny i nierozgotowany). Czas gotowania – do 20 minut (czas gotowania jest orientacyjny). Po wyłączeniu gazu, pozostawić ryż pod pokrywką na 5 minut.
Idziemy oglądać miasto nocą. Jest śliczne. Ma serce – plac z przepięknym kościołem i parkiem. Jutro wszystko to zwiedzimy a teraz poddajemy się nastrojowi. Muzyka gra, ludzie tańczą, śpiewają i piją rum z plastikowych butelek. Półtora litrowe butelki odcinają, dolewają do rumu ichniejszą colę, wrzucają wszędzie rosnące limonki i drink gotowy. Na placu w tańcu wirują całe rodziny, również z dzieciakami. Tu tak się spędza sobotnie wieczory. Popląsaliśmy nieco, poprzyglądaliśmy się im z lekką zazdrością…Czego im zazdrościć? Może się powtórzę ale fascynuje mnie w Kubańczykach radość życia mimo warunków, prostota relacji i kultywowanie ich. Rodzina, przyjaciele to rzecz święta. Sobota i niedziela to czas oderwania się od trosk dnia i robią to naprawdę prawdziwie.
Drugi człowiek jest przecież bardzo ważny …i tu nasuwa mi się cytat Ernesta –
„Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny”
Kubańczycy bardzo o to dbają.
Wróciliśmy do casy. Czas na sen. To był intensywny dzień. Jest prysznic, jest ciepła woda, jest czyste łóżko…i jest huk z zewnątrz…Remedios się bawi, Remedios żyje, ludzie tańczą a muzyka gra. I tak do 4 rano. Wtedy zasnęłam. 2 godziny później zaczyna się życia na naszej ulicy. Wtedy przestałam spać. Krótka ta noc.
Śniadanie tym razem jemy w casie. Gospodarze szykują nam ucztę. Za 10 CUC na trzy osoby dostaliśmy talerz owoców, soki z mango, kawę, herbatę, czekoladę, konfitury domowe z guajaby, sery, wędliny, omlety, jajka sadzone i różne rodzaje ciast i chlebów…Pękając wyturlaliśmy się by zwiedzić to szalejące nocą miasto.
I ruszamy w miasto…miasteczko…
Remedios to jedyne na kubie miasto z 2 kościołami na głównym placu – Iglesia Mayor San Juan Bautista de los Remedios z pięknymi trzynastoma ołtarzami, które pod białą farbą skrywały złoto przed piratami oblegającymi miasto i drugi – Iglesia del Buen Viaje. Ten ostatni jest opuszczony, z przeciekającym dachem. Jest zamknięty i trwa tam remont. Weszliśmy przez otwarte drzwi ale rzeczywiście trzeba dużo pieniędzy i czasu by odrestaurować ten obiekt.
Bardzo podobała nam się altanka na placu Isabel II. Tego dnia była niedziela i plac zapełniał się muzykami wolontariuszami. Po kilku minutach obserwowaliśmy całą orkiestrę strojącą instrumenty do gry. Znowu ich społeczne inicjatywy! Na każdym kroku widzę jak ci ludzie lubią spędzać wspólnie czas. Nam się już chyba pewnych rzeczy nie chce. Jakaś społeczna znieczulica?
Czyżby tutaj na Kubie ze względu na ograniczone inne bodźce lub ich całkowity brak – mam tu na myśli komputery i internet – była przestrzeń do społecznego i socjalnego zagospodarowania? A u nas to zostało wyparte. Przecież my wolimy pisać smsy i korzystać z fb, niż spotykać się w realnym świecie…Wiem, że zdalna komunikacja też jest potrzebna i wiele ułatwia, ale tu i teraz widząc tych ludzi…tęsknię. Kiedyś nie wyobrażałam sobie pójścia na plażę podczas urlopu bez telefonu. Dziś już go nie zabieram. Pracuję nad sobą. Są ludzie którzy nie wyobrażają sobie wyjazdu bez laptopa. Są też tacy, którzy z najcudowniejszych zakątków świata piszą na fb i są wciąż on line…Czy my czegoś nie tracimy? Nie wiem czy czas teraźniejszy zastosowany w ostatnim zdaniu pytającym jest zasadny. Może powinnam użyć czasu przeszłego. Czy my czegoś nie straciliśmy?
Dobrze, zostawmy te rozmyślania i wróćmy do Remedios, bo wiąże się z tym miejscem i właśnie z kościołami pewna historia.
Otóż ksiądz Francisco Vigil de Quinones zaniepokojony spadkiem aktywnych i praktykujących parafian na pasterkach wpadł na pomysł zachęcania dzieci do wyjścia na ulice i budzenia obywateli za pomocą gwizdków, rogów i puszek, tak aby nie mieli wyjścia i musieli wstać i pójść na mszę. Ta jednorazowa inicjatywa w 1871 roku przyjęła formę zorganizowanego działania, a z czasem stała się tradycją zwaną „parrandas”
Las Parrandas raz w roku 24 grudnia zamienia stateczne Remedios w gorące miasto, w którym rywalizują dwie dzielnice – północna San Salvador, której symbolem jest orzeł na niebieskim tle i południowa El Carmen z kogutem na czerwonym tle. Każda dzielnica tworzy swoje Trabajos de plaza z fantazyjnymi, kreatywnymi wzorami. Od godziny 16 zaczyna się miasto bawić – puszczane są petardy, fajerwerki, ludzie tańczą, piją, krzyczą, śpiewają spowici w dymie i zagłuszani hałasem wystrzałów. Dopingują swoim zespołom i śpiewają obraźliwe pieśni o rywalach. A nad ranem ogłaszane są wyniki, ludzie zaczynają cieszyć się Bożym Narodzeniem i planują kolejne uroczystości. Chcecie obejrzeć jak świętowano w przeszłości? Zapraszam do otwartego w 1980 r. Muzeum Parrandas, w którym zachowane są zdjęcia, dokumenty i ręcznie robione przedmioty związane z uroczystościami.
Remedios to raj dla osób pragnących znaleźć nieco spokoju i poznać prawdziwego ducha Kuby.
My szukamy różnych odmian raju i nasz kolejny przystanek to wybrzeże Cayo Guillermo. Chcemy zakończyć wyjazd w kolejnym miejscu Hemingwaya i poczuć się chillautowo…
Żegnamy się więc z naszymi gospodarzami, wsiadamy w autko i nieco się gubiąc wydostajemy się z Remedios.
Kolejne piękne miejsce zostaje za nami a kolejne jest przed. Lubię mieć cel w podróży. Ale rozumiem go tak trochę inaczej. Celem niekoniecznie jest kolejna destynacja. Celem jest podróż sama w sobie. Uwielbiam zatrzymywać auto, przystawać, zboczyć z trasy. Zobaczyć coś czego nie zakładałam, poczuć coś czego nie przewidywałam.
I tak uważnie jadąc…uważnie czyli z uwagą przyglądając się temu co wkoło nas, trafiamy do kolejnego kolorowego miasteczka.
Na drodze wozy konne, na wozach towar, przed wozami kolejki…targowisko! Trafiamy w sam jego środek.
W pewnej chwili zauważam kapelę stojącą przy drodze i słyszę salsę. Nagle staruszka w purpurze zaczyna tańczyć na chodniku.
– zatrzymaj się – wołam do Mojego Pierwszego – patrz! patrz! Daj aparat muszę ją uwiecznić
ON zatrzymuje auto, chwyta aparat w dłoń i …nagle ktoś puka w szybę od mojej strony. To Kubańczyk czekający na autobus na przystanku obok. Czego on chce? Otwieram okno, a Kubańczyk wyciąga rękę i pociąga mnie za sobą…zaczyna mnie prowadzić w tańcu. Po chwili wirujemy na ulicy. Odbijane! Następny amant bierze mnie w objęcia…Jak oni się ruszają, jak oni płyną w tańcu…Junior najpierw wystraszony, potem zdziwiony…Matka tańczy na ulicy! Tego jeszcze nie było.
Moi tancerze konwersowali ze mną w tańcu. Pytali skąd jestem i jak mi się Kuba podoba. Gdy mówiłam, jak jestem ich krajem zachwycona to w ich oczach widziałam szczęście i radość pomieszane chyba z wdzięcznością. A mówiłam szczerą prawdę. Kuba skradła nasze serducha.
komentarze 23
Edi i Marco Voyager
Wspaniała wyprawa. a najbardziej zaciekawiła mnie ta świadomość ludzi aby byli widoczni i noszą płyty. Genialny pomysł.
Holly
Bardzo ciekawa wyprawa i przyjemnie było obejrzeć relacje.
Dookoła Pracy
Jak zawsze piekne zdjecia i super relacja!
Dookoła Pracy
Świetna relacja i piękne zdjęcia – jak zawsze u Was zresztą!
Wiewiórka w okularach
Tak sobie myślę, że po prostu w pędzie ku lepszemu gdzieś potraciliśmy taką radość z drobnostek, jaką mają Kubańczycy. To jednak inna mentalność i inne podejście do życia. Chyba powinniśmy brać z nich przykład.
Aleksandra Załęska
Kuba nigdy nie była w centrum moich podróżniczych zainteresowań, ale z tego co piszesz to miejsce, warto zobaczenia, by poczuć klimat tego miejsca
Ewka - Poligon Domowy
Muszę ć przepis i kiedyś zrobić 🙂
wspaniałe miejsce, wydaje się być takie prawdziwe…
Ewka - Poligon Domowy
Musze kiedyś pojechać 🙂
followyourmap
Chyba czas wciągnąć Kubę na swoją listę podróżniczą.
Krystyna Bożenna Borawska
Jednak podróże kształcą, człowiek dowiaduje się wiele też o sobie….
Masz rację, my już nie potrafimy bawić się wspólnie, ale mamy laptopy i komórki.
Czy to wystarczy ? Wątpię. Oni mają jednak siebie.
Alexanderkowopl
Obejrzałam zdjęcia i przeczytałam całą relację i powiem jedno: zazdroszczę 🙂
Ewelina Roo
Kuuuuurde, Kuba to jedno z moich wielkich marzeń podróżniczych, zazdroszczę!
Magdalena Dudek
Kuba? Niekoniecznie dla mnie:)
Edyta
I to jest w swiecie i podrozach piekne ze kazdy ma wybor i cos dla siebie
Anna
Ciekawe miejsce. Fajnie byłoby się tam wybrać. 🙂
Aleksandra
Jak zawsze sporo się u Was działo 🙂 Bardzo intensywny czas i do tego mogłaś trochę potańczyć z miejscowymi 😉
siwywiatr
Kuba to bardzo ciekawy kraj. Duża różnorodność i fajny klimat.
Karolina Kosek
bardzo kolorowe miejsce, pełne niezwykłej energii, zazdroszczę wycieczki 🙂
Natalia
To już kolejny post o Kubie, który czytam i jestem nią naprawdę oczarowana 🙂 Muszę się kiedyś wybrać!
Dookoła Pracy
No pięknie! Kiedy Wy pracujecie ? 🙂
Edyta
Haha…gdy mamy wolne od podrozy ?
beataherbata
Kuba może być ciekawa choć ogólnie to chyba nie moje klimaty, w sensie że poważnie i militarnie. Choć lubię zwiedzać różne miejsca i pchać się czasem tam, gdzie lepiej tego nie robić xd
Edyta
Tak sie kojarzy? Tu jest obecnie ludzko, relacyjnie, rodzinnie. Polecam wszystkim dla ktorych to jest wazne