BALI – WYSPA PACHNĄCA
Bali – wyspa pachnąca…wyspa muzyki i smaków. Uwielbiam ją. Świątynie, tarasy ryżowe…plaże…Bali to bajka, ale pod warunkiem, że pozostajemy poza resortami.
Bali – nasza balijska przygoda zaczęła się już na dworcu kolejowym. Po raz pierwszy ku uciesze naszych pociech pojechaliśmy do Warszawy pociągiem. Z Warszawy lot do Pragi, potem Seul i Denpasar. Wszystko liniami koreańskimi i muszę przyznać – fantastycznymi. Chciałabym móc jeszcze kiedyś nimi lecieć. Na razie to mój nr 1, podobnie jak lotnisko w Seulu. Nie bez powodu zaliczane jest do jednych z najlepszych lotnisk świata. Darmowa lodge z prysznicami, masażami, leżankami.
Gdy wylądowaliśmy na Bali, była już północ. Szybko i sprawnie zakupiliśmy wizę ( wtedy jeszcze trzeba było kupować, obecnie ruch jest bezwizowy ) W szybko nauczonym języku podziękowałam panom naganiaczom, a w tym czasie Wojtek wypłacił nasz pierwszy milion.
Pierwszym hotelem był Febris – bardzo ładny duży pokój z narożną wanną pełną kwiatów, nadmiar ręczników i uzupełniany barek. Widok z pokoju był kojący, a unoszący się zapach na zawsze pozostanie w mej pamięci i będzie się kojarzył z tą wyspą. Bo ta wyspa pachnie – pachnie w pokoju, pachnie na plaży, na ulicy…Bali to dla mnie zapach, muzyka, a potem przyroda i świątynie.
Pierwszego dnia regenerowaliśmy się po długiej podróży na basenie. W Azji regeneracja jest szybsza niż na Karaibach. Pierwsze kroki kierujemy do sławnej plaży Jimbaran. Podoba mi się zwyczaj w plażowych restauracjach – po posiłku odwozi cię taksówka na koszt restauracji. Plaża jest bardzo ładna, szeroka…a wieczorem znaczną jej część zajmują stoliki. Restauracje serwują doskonałe owoce morza. Stoliki oświetlone lampionami, w tle balijska muzyka…plaża pachnie! Cudownie. Bajecznie.
60$ kosztowała nas kolacja na 4 osoby. Był to zestaw złożony z wielu potraw: najpierw napoje, potem zupa z kraba, sałatki i oczywiście owoce morza – kraby, krewetki, ośmiornice, małże, grillowane ryby, ryż, sosy, piwo, kokosy i wodorosty, a na deser owoce.
Kolejnego dnia postanawiamy sprawdzić o co chodzi z tą Kutą? Kuta ciesz się fatalna opinią. Jest wykpiwana i wyszydzana przez turystów, a przez wielu omijana szerokim łukiem. Idziemy na nogach, żeby dokładnie poczuć tę sodomę i gomorę. Jasne, że jest zgiełk, ruch uliczny ogromny, ale tak ma być. W końcu to Indonezja. Ilość motorków powala. Nie wiem czy odważyłabym się jeździć po ulicach miasta. Omijamy centra handlowe – Discovery, a tym bardziej Waterboom – nie po to przylecieliśmy na Bali i nie tego szukamy. Od czasu do czasu grzecznie odmawiamy taxi i masażystom…celem jest plaża. Podobno okropna. Ah ta moja ciekawość – muszę sama wszystko sprawdzić i przekonać się czy aby na pewno jest tak wg mnie jak piszą i mówią inni.
Całkiem fajna plaża…
I plaża bardzo nam się podobała…szeroka, łagodne zejście…wysokie fale, na których można poszaleć. Igor tak właśnie uczynił, dzięki wypożyczonej desce pływał na falach szczęśliwy jak tylko dziecko potrafi. Deskę wypożyczył negocjując techniką „ na szczeniaczka” – uczy się od mamy.
Dla nas plaża wspaniała. Zależy kto czego szuka. nam fale…i szerokość plaży wystarczały. Bardzo nam się podobało.
Na Bali świątynie są na każdym kroku – co dom , co plac…wszędzie A przed każdą z nich składane o silnym zapachu ołtarzyki. Codziennie nowe.
Jedzenie – jadaliśmy tutaj i za 2 dolary na 4 osoby i za 40. Rozstrzał spory, doznania smakowe za każdym razem wspaniałe. To tutaj nauczyliśmy się jeść z wózka. Nie zapomnę kurczaka w liściu palmowym z kokosem, ani tego z orzechami i słodkim sosem…nie zapomnę też zupek ze wszystkimi składnikami, jakie tylko można sobie wyobrazić.
Pierwsza całodniowa wycieczka. Zaczęliśmy od parku ptaków. Okazy naprawdę robiły wrażenie. Szczególnie podobało mi się miejsce zagospodarowane zgodnie z mikroklimatem lasów deszczowych. Chodziliśmy po wiszących mostach nad koronami drzew. Pewnie, że potem było tak też na Borneo, ale będąc na Bali nie wiedziałam, że kiedyś dane mi będzie przebywać w prawdziwych lasach deszczowych. Byłam więc zachwycona. Park ptaków, to również park innych stworzeń. Największe wrażenie zrobiły Smoki z Komodo czyli warany – za kilka lat będę ją widziała w naturalnym środowisku – właśnie na Komodo. I tylko pomyśleć, że to właśnie Bali tak mnie zainspirowało do podróży.
Jeszcze w kraju zarezerwowałam kierowcę, który miał nas obwozić po wyspie 2 i pół dnia. I to był błąd, ale przydatny ponieważ nauczyłam się, żeby już nigdy przed wyjazdem niczego wcześniej nie rezerwować. Ceny wcale nie miałam lepszej. Standard to 50$ dziennie za auto i 30 $ za pół dnia. Takie ceny były też na ulicy, u ludzi proszących się o pracę, a jazda z nimi była o niebo sympatyczniejsza. Myślałam, że gdy wynajmuję auto i robimy indywidualnie wycieczkę, to jej program zależy od nas. Nic z tego. Czułam się jak na wycieczce z biurem podróży – jazda po fabrykach i namawianie na kupowanie. Nie znoszę tego. Na szczęście to co widzieliśmy było dość interesujące, ponieważ Bali słynie z rękodzieła. Niczego jednak nie kupowaliśmy i nasz kierowca nie był zadowolony…No trudno. Mój urlop czy jego?
Ale srebro było naj…
Docieramy do restauracji z pięknym widokiem na wulkan Kintamani. Widok powetował słabe doznania smakowe. Był naprawdę fascynujący. Uwielbiam wulkany. Mogłabym tak siedzieć i siedzieć wpatrując się w ten majestatyczny wulkan, ale program był dość intensywny.
A przy okazji jedziemy na kawę:)
z tych biedaków…żal mi luwaków zamkniętych w klatkach dla turystów…zaczynam mieć dość turystyki pod zwierzaki…bardzo mnie serducho boli…
Ale naj najpiękniejsze są widoki
Kolejny punkt to „ matka” czyli najważniejsza świątynia dla Balijczyków – Pura Besakih. Najważniejsza i największa. Składająca się z 22 świątyń połączonych schodami i tarasami. Centrum zespołu świątynnego stanowi pagoda Pura Penataran Agung. Warto wiedzieć, że Balijczycy stosują taki nieuczciwy proceder, który polega na dodatkowym wyłudzaniu od turystów pieniędzy i to sporych – mimo legalnie kupionego biletu wstępu przekonują, ze przewodnik jest konieczny i kosztuje 100$. Nie warto dyskutować. Należy ich ominąć i porozkoszować się wspaniałą architekturą świątyni. Miejsce jest naprawdę niezwykłe. Nie ma w tej świątyni symetrii, która tak lubię w architekturze, ale jest coś mistycznego. Miejscowi wyplatają ołtarzyki, szykują się do jakiegoś nabożeństwa…Skupieni na sobie i swoim rytuale w ogóle nie zwracają na nas uwagi. Spędzamy tu ponad godzinę, nawet nie wiedząc kiedy czas nam minął.
W każdym miejscu na tej wyspie czuć wyjątkowość Bali.
Kierowca zabrał nas do przepięknej restauracji – bardzo widokowe…pola ryżowe, wulkan Agung. W trakcie rozmowy bardzo starał się na odwieść od pomysłu zwiedzenia świątyni Goja Lawah
– tam nic nie ma -przekonywał
– aha..ok
– naprawdę jest mała
– uhm…wiem wiem…
– właściwie nieciekawa
– tak, mała i nieciekawa….no tak…
– to co nie jedziemy?
– jedziemy, oczywiście, że jedziemy…- odparłam z uśmiechem. Kompletnie nie miałam zamiaru wdawać się w dyskusję. Czas na sklepy miał to i na świątynie znajdzie
Dla mnie piękna i warta podjechania
Okazała się bardzo ładną, wcale nie taką małą…Nie widziałam nigdy tylu nietoperzy w jednym miejscu. Tu już odnalazłam symetrię. Po sąsiedzku znaleźliśmy śliczną, czarną plażyczkę, na której spędzali czas miejscowi chłopcy. To był przeuroczy dzień.
Ten 3 tygodniowy wyjazd spędziliśmy bardzo aktywnie. Kolejnego dnia wybraliśmy się na See Walker. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. Raz w życiu można. Wycieczkę kupiliśmy na ulicy w pakiecie z raftingiem. Przyjechał po nas van z przemiłym kierowcą. Dotarliśmy do Sanur. Wejście do atrakcji jest przez bardzo ładny 5 * hotel. Poczułam lekką bryzę, zapach morza…i pomyślałam, ze jestem na tej pięknej wyspie i zamiast się wylegiwać na plaży latam jak wariat…ale ledwo pomyślałam a już pakowali nas na łajbę…Dotarliśmy do platformy, założyli mi kulę na głowę i po kolei schodzimy. Najbardziej bałam się o Igora, a on poradził sobie najlepiej. Fajne doznanie – chodzenie po dnie morza wśród rybek. Byłam tak przejęta, ze nie wiem kiedy zleciał czas.
Kolejna atrakcją był raffting. Ale najpierw zatrzymujemy się na naszą prośbę na plantacji kawy. Kawa pyszna…herbata też, ale najcudowniejszy był widok. Aż dech zapierało. Ta plantacja była mniejsza, ale przeurocza. I nie wiedziałam na szczęście zamkniętego w klatce Luwaka. Potem ku naszemu zaskoczeniu – pojechaliśmy na obiad do restauracji w której byliśmy wczoraj, tej z pięknym widokiem. Dziś był jeszcze piękniejszy.
Raffting nas powalił! Endorfiny jakich mało. Igor szalał! Najpierw się bał, a potem krzyczał ze szczęścia. Skakaliśmy z 4 metrowego wodospadu, zrobiliśmy body rafting. Dzieci skakały ze skały…fantastycznie. Ale najpiękniejsze było oglądanie Bali z poziomu rzeki – tak wspaniałej, bujnej roślinności nie widziałam. Zieleń od soczystej po wytrawną… Po tym raftingu, żaden już się nie podobał nam aż tak.
Następny dzień, kolejne atrakcje i wrażenia. Postanawiamy robić teraz pół dniowe wycieczki by nieco odpocząć i nacieszyć się ślicznym basenem w hotelu Febris. Około godziny 13,30 podjeżdża nasz kierowca i najpierw zawozi nas do Pałaców Królewskich – Taman Ajun. Spacerujemy w pięknych ogrodach i podziwiamy liczne wieżyczki – bardzo mi się podobają. W ogóle architektura balijska jest tak piękna i niepowtarzalna, ze nie mogę oderwać wzroku od budowli, nawet od prywatnych domów. Idąc ulicą jakiegokolwiek miasta, co chwile mija się świątynie. Każda wioska ma jedną, dwie lub nawet trzy duże świątynie przeznaczone trzem głównym bogom: Brahmie, Wisznu i Siwie. Poza tym czczona jest cała rzesza bóstw miejscowych, duchów gór, rzek, drzew itd. Każdy dom ma swoją świątynkę/kapliczkę. A każda świątynia składa się z kilku oddzielnych pomieszczeń, stanowiących osobna budowlę.
Następny postój – Alas Kedaton – robimy to wyłącznie dla dzieciaków. Miejsce pełne małp i nietoperzy. Dagmara karmiła jednego malucha butelką.
Na deser zostawiamy sobie Tanah Lot – przepiękna sceneria- nadmorska świątynia. Zatrzymujemy się na parkingu – trzeba kawał drogi pokonać by do niej dotrzeć. Jest też trasa przez targowisko -krótsza, ale nie tak zjawiskowa. My mijamy dziesiątki małych świątyń zawieszonych nad wodą. Do południa odcięta od lądu wodą, po południu można swobodnie do niej dojść, wejść…To miejsce pielgrzymek Balijczyków.
Następnego dnia opuszczaliśmy Kutę. Po 5 dniach spędzonych w tym mieście uważamy, ze jest świetną bazą wypadową i całkiem przyjemnym miastem. Pełnym ludzi – to fakt. Bardzo podobały nam się plaże w Kucie. I wiem, że jesteśmy nielicznymi tak pozytywnie oceniając Kutę.
Postanowiliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym. Skoro zmienialiśmy lokalizację na Ubud, to uznaliśmy, że zrobimy kolejna pół dniową wycieczkę, zwiedzimy po drodze wszystko to co ciekawe by później się nie wracać. Najpierw zwiedzamy Goja Gajah – świątynię słoni. Przepiękne rzeźby skalne. Samo zejście do świątyni naprawdę malownicze. Jednak największą atrakcją były tam moje kochane dzieci- Dagmara i Igor. Nie patrzyłam nigdy na to z tej drugiej strony…tzn latając w różne odlegle rewiry wszystko jest dla mnie egzotyczne…przyroda, widoki, ludzie – nie myślałam w kategoriach – my tez jesteśmy egzotyczni TAM. Otóż grupa z Sumatry bardziej niż świątynią była zainteresowana nami- a przede wszystkim dzieciakami. Igor- blondynek z długimi włosami i niebieskimi oczami wzbudzał zachwyty, a uroda Dagmary sprawiała, że 30 minut pozowaliśmy do zdjęć.
W kolejnej świątyni mogłam wreszcie błysnąć moją znajomością indonezyjskiego. Tak mam – jeśli gdzieś jadę to uczę się danego języka. A, że przychodzi mi to łatwo i sprawia przyjemnoś… Indonezyjski jest prosty. Po kilku dniach potrafiłam zapytać na ulicy prawie o wszystko, nawet o to czy mogę spróbować czegoś…tutaj w Gunung Kawi chciałam kokosa i zjadłam najcudowniejszego kurczaka w kokosie. Fantazja! Kuchnia indonezyjska uchodzi za słabą Co za błąd! Kuchnie indonezyjskie, słynące z bogactwa aromatycznych miejscowych przypraw, opierają się głównie na ryżu, z dodatkiem mięsa, ryb i owoców morza. Uwielbiam mee goreng, nasi goreng, sataye i gado gado…pokochałam zupki z wózka. Zawsze tam będąc kupuję przyprawy i szaleję w domu.
No właśnie Gunung Kawi – cudownie i oszałamiająco. Przepięknie wkomponowane grobowce w skałach. Kompleks świątyń z XI wieku. Do grobowców schodziło się przyjemnie po schodach…wielu schodach. Powrót był nieco trudniejszy.
Kolejne podróże tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu, że ludzie są siebie wzajemnie ciekawi. I to jest piękne. Uwielbiam taką ciekawość. Chyba dlatego robię to co robię, a toga leży w kącie.
Toga i biret, i cały rynsztunek
Uczonych mężów – zapewne – nie plewa;
Lecz jakże błądzi ten, kto swój rachunek
Z szczęściem przez dyplom zrównać się spodziewa!
Wszak nim druk nastał, był już – pocałunek,
A przed Nestorem jeszcze żyła – Ewa,
I nim Justynian prawa swoje spisał,
Na piersiach róży motyl się kołysał.
Uwielbiam ten wiersz Konopnickiej. Bo ona nie tylko Naszą Szkapą słynęła. To dla mnie wiersz – life balance. A na Bali można to poczuć.
Zmusiliśmy naszego kierowcę by zawiózł nas do Tira Empul czyli do miejsca w którym w źródłach kąpią się miejscowi, pobożni i wierzący, że coś, w czymś im po tej kąpieli pomoże. Wokół było bardzo ładnie. Jak wszędzie na Bali.
Wreszcie docieramy do naszego kolejnego miejsca pobytu- Ubud -hotel ALAS PETULU COTTAGE. Co za przepiękny butikowy hotel. Mamy całą wielką wille dla siebie. Dzieci mieszkają u góry, a my na dole. Oprócz tej willi jest jeszcze jedna z prywatnym basenem i kolejna z 2 pomieszczeniami. Czyli maksymalnie 4 rodziny zamieszkują w tym miejscu. Zakochałam się w nim. Mamy do dyspozycji piękne 2 baseny…widok na dżunglę, świątynie oczywiście i przepiękny ogród. Co wieczór właścicielka przynosi nam na taras własnoręcznie zrobiony ołtarzyk, a co rano wspaniałe śniadanie. Nocą słychać dżunglę i z oddali Kecak, wokół pachniało. Dzień urodzin Wojtka – co za fantastyczne miejsce, czas i atmosfera na urodziny.
Ubud nie było jeszcze wtedy aż tak turystyczne…włóczyliśmy się uliczkami, zajadaliśmy najwspanialsze potrawy za 1$ lub nieco więcej…nie wiedziałam, że tak tanie i dobre może być jedzenie.
Ubud ma klimat. To miejsce, które już za 4 lata stanie się bardzo komercyjnym…Gdy ktoś myśli Bali…mówi coraz częściej Ubud. Teraz z perspektywy wiem, że tak właśnie się stało, ale moje wspomnienia, wspaniałej mieściny z cudownym klimatem pozostaną niezmienione. Nigdy nie wracam w to samo miejsce – świat się zmienia w niesamowitym tempie. Po co mi porównania i ewentualne rozczarowania. Był zachwyt? I tak niech zostanie. Pamiętam takie właśnie Ubud – swojskie, małe…z jedzeniem za dolca.
Musieliśmy iść do małpiego gaju – świątyni małp. Małpy faktycznie dokuczliwe bestie, ale kamienie ich było niesamowitą frajdą dla dzieci. Niektóre potrafiły pozować;) ale złośliwe są bardzo. Kradną co się da…uciekają z tym i są bardzo zaczepne. Świątynia jest przepiękna – znowu zakładamy sarongi – uwielbiam je. Wrócimy do małp w Uluwatu…tam będą chece, a póki co błąkamy się po Ubud. To wyjątkowe miejsce.
Po 3 dniach jedziemy do Nusa Dua…krainy resortów…plastików i turystów. Poświęciłam na to miejsce 9 dni…o 7 za dużo. Morze? Jakie morze….??? Non stop odpływy…Super hotele? Tak…od 100 euro za dobę ze śniadaniem. Byliśmy przyzwyczajeni do tempa, a tu tylko leżak. Tak też trzeba, ale ileż można. Już po 2 dniach organizujemy wycieczkę na wyspę żółwi. Właściwie to taki ich sierociniec – są tam hodowane. Oprócz żółwi, naprawdę okazałych – są ptaki, nietoperze, węże…całe zoo.
Sam hotel Aston – jest bardzo ładny. Plaża długa i szeroka, szkoda, że non stop odpływy. W hotelu serwują wspaniałe śniadania i co wieczór są inne przedstawienia. Wędrowaliśmy wzdłuż plaży do innych hoteli. Wystarczyło przejść przez ulicę i znajdywało się wiele knajpek – różne ceny, różne menu, ale bardzo dobre wszystko. Soki naturalne wspaniałe. W sklepach z pamiątkami taniej niż w interiorze.
Noce w hotelu i wieczory były wspaniałe…klimat cudowny…tańce i występy:)
To zapraszam na spacer
Ale kto z nas by wysiedział w hotelu. Wymyśliliśmy wycieczkę na Lembogan. Nie taka zwyczajną, ale z przeróżnymi atrakcjami dla dzieci…no dobra – dla nas też. Statek Bounty – już sama nazwa mi pasuje. Zaczynamy od śniadania na pokładzie. A pierwszy punkt programu to wyspa. Bardzo nam się podoba. Zwiedzamy ja i jej skarby. Podpływamy łódeczkami, apotem przesiadamy się na 4×4 i oglądaliśmy jak uprawia się wodorosty, miasto podziemne.
Zaczyna się seria wariactw wodnych – najpierw banan -pierwszy w naszym życiu. Super wrażenia. Piszczałam jak dziecko. Potem snurkowanie i tu zaskoczenie – rafy jak w Egipcie. Potem zjeżdżalnią wprost do oceanu, łódka ze szklanym dnem i kajaki. Było wspaniale.
Pewnego dnia postanawiamy wyskoczyć na poszukiwanie fal i plaż. Już wiemy, że odpływy są w części wschodniej, a fale w zachodniej.
Najpierw jednak świątynia Uluwatu. Słynie z pięknego położenia, na skarpie i z małp złośnic. Igorowi chciał zabrać buta, ale ja pogoniliśmy. Udało się im z butem Dagi. Małpa była szybsza. Co prawda miejscowa kobieta złapała małpę i uratowała buta, ale małpa zdążyła już go pogryźć. Trzeba uważać na okulary, telefony i buty. Nie zawsze uda się odzyskać fanta.
Przepiękną plażą okazała się mekka surferów – Padang Padang. Cudowne zejście w skale i kameralna plaża okalana różnymi ostańcami.
Cudowna była też Dreamland. Jeśli plaże Bali to tylko na stronie zachodniej. Piękne!!!
Bali to wyspa zapachów…smaków…muzyki…Bali to nie resorty…to wspaniałe kameralne miejsca, w których można uchwycić ten klimat…którego nigdzie nie ma. Szukacie rajskich plaż? lećcie na Malediwy…bo tu na Bali są ale mocne dla wariatów takich jak my i surfrów…oj przystojnych…
komentarzy 19
Beata Kurzal
Zawsze Bali kojarzyło mi się z wyspą hoteli i plaż i nic nierobieniem! Jednak od pewnego czasu i innej świadomości wiem , że w tym miejscu nie sposób leżeć na leżaku! Piękne Bali, aż szkoda jechać na krócej niż dwa tygodnie…..
Edyta
Bea, na Bali grzechem jest spędzać urlop tylko na plaży:) 3 tygodnie było mi mało…ale nawet kilka dni warto tam spędzić i poczuć ten klimat.
Grażyna
Dziękuję za super opis. Byłam na Bali 18 lat temu też przez trzy tygodnie. Czytając ten opis i oglądając zdjęcia wróciły wspomnienia. Ja spałam w Sanurze i na qwycieczki jeździłem taksowkami. W tamtym czasie za dzień taksówki z kierowcą placilam 20$ . Na szczescie nasz kierowca wozil nas glownie tam gdzie warto bylo cos ciekawego zobaczyc a nie kupowac. Mam bardzo podobne odczucia z pobytu w poszczególnych miejscach jak autorka tekstu. Żałuję tylko, że nie było wtedy smartfonów i aparatów cyfrowych żeby uwiecznić wszystkie te wspaniałe miejsca w takiej jakości zdjęć jakie daje obecny sprzęt.
czerwonafilizanka
co do kierowcy to słyszałam że mają jakąś prowizje od nagonionych przychodów.
Edyta
Maja…maja 🙂
Krystyna Bożenna Borawska
Przepięknie opisałaś tę wycieczkę na Bali.
Z przyjemnością przeczytałam.
jedyne co mi nie pasuje jak zwykle ,
to nie lubię owoców morza…
Reszta jest bardzo ciekawa i piękna
i te kolory są cudowne.
\Wystarczy już pochwał na ten jeden raz -))
Edyta
Krysia to jestes dla mnie idealnym kompanem…moglabym wyjadac twoje porcje z owocami morza 🙂
Atrakcyjne wakacje
Świetne miejsca można tam zobaczyć, troszeczkę szkoda że dość drogo obecnie
Edyta
Tak to rzeczywiscie najdroższa wyspa Indonezji. Ale wyjatkowa ?
Emilia
Niesamowita przygoda! A widoki, ach, aż zapierają dech w piersiach! Ogólnie to chciałabym tak, jak Wy. Może pominąwszy skok z wodospadu wysokiego na 4m, ale poza tym dla mnie wakacje idealne. <3 Może się uda niebawem na nie wybrać! 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
Edyta
Trzymam kciuki by sie udalo. Bali robi sie szybko komercyjna wiec warto :)zanim to calkiem nastapi
Ania Wójtowicz-Wnuk
Cudownie tam!
Idealna
Piękne miejsce!
Zapraszam do siebie:
https://naprawdenienazarty.blogspot.com/
Karolina
Gdybym znała kogoś chętnego na taką wycieczke, nie zastanawiałam się ???
Roksana www.kopanina.pl
Wygląda jak milion dolarów 🙂 egzotyczne podróże bardzo mi się marzą, myślałam o Tajlandii ale im więcej czytam tym bardziej nie mogę się zdecydować
Edyta
Tajlandia piekna i latwa w podrozy. Mam.cala opisana
Bea
Wow, ale mieliście atrakcji! Świetny wyjazd i zaskoczyłaś mnie tym opisem zapachów tam.
Edyta
Dzieki…ta wyspa naprawde pachnie
MangoMania
To jest moje marzenie zwiedzić Bali, niesamowite miejsce tyle ciekawych miejsc no byłoby co potem wspominać.