GONDER – PÓŁNOC ETIOPII Z MAFIĄ W TLE
Najpierw zwiedziliśmy kompleks zamków w Gonder, które w XVII i XVIII wieku pełniły funkcję rezydencji cesarzy Etiopii. Kompleks bywa określany jako „afrykański Camelot”
Do Gonder przylecieliśmy z Addis Abebe. Może najpierw kilka słów o samym locie. Przede wszystkim prawdą jest, ze jeśli przylatujesz do Etiopii Ethiopian Airline płacisz za bilety na loty wewnętrzne najmniej. Jesli nie docierasz tymi iniami do tego kraju – nie kupuj biletów w Polsce. Kup na miejscu. Są i sa tańsze. A co do samego lotu…zapraszam do czytania 🙄
Lotnisko małe ale super zorganizowane. Musi takie być bo w tym chaosie musi być metoda. Wszyscy są razem odprawiani. Nie ważne gdzie lecisz. Wszyscy wchodzą razem do GATÓW. A potem nawet gdy czekasz przy właściwym wyjściu, okazuje się ze nastąpiła zmiana planów i lecisz co prawda do Gonder ale razem z tymi którzy do Lalibelli i do Aksum. Przy okazji szybko zmieniają ci samoloty, gaty, no i godziny odlotu. A wszystko jakby ręcznie…ktoś podchodzi i ci mówi…wskazuje…przekieruje…Taka organizacja w braku organizacji a moze odwrotnie.
Lot? rewelacja. Bombardier ze śmigłami. Śmigła się kręcą …na pokładzie cały czas gra muzyka…przypomina mi się piosenka Lady Pank o Titaniku….ale po chwili catering…no całkiem, całkiem jak na 1 godzinny lot. Lądowanie lepsze niż kiedykolwiek…łapiemy tuk tuka…za 120 birrów i w drogę do miasta. Plan dość trudny – zwiedzanie i …szukanie transportu do Lalibeli – musimy tam być – jest rezerwacja jest plan! Rzucamy hasło: chłopcy musimy dziś być w Lalibeli i ośmiornica….rozpościera swoje macki. Zaczyna się telefoniada…każdy dzwoni do kogoś….i od tej pory jesteśmy obserwowani przez mafię turystyczną. Czytałam o tym ale na własnej skórze to nie jest fajne!
Może najpierw trochę zdjęć a potem nasze perypetie….
Najpierw zwiedziliśmy kompleks zamków w Gonder, które w XVII i XVIII wieku pełniły funkcję rezydencji cesarzy Etiopii. Bywa określany jako „afrykański Camelot”. Budowę tych warowni rozpoczął cesarz Fasiledes (1632–1667), znany jako obrońca Kościoła etiopskiego i gorliwy zwolennik pielęgnowania narodowych tradycji. Był on również inicjatorem rozbudowy Gonderu i nadał mu charakter, który przetrwał do dziś. Zamek to kwadratowy, bryłowaty blok z grubo ciosanych kamieni o czterech okrągłych wieżach narożnych z kopułami. Cesarz Teodor II, obserwując z tych wież kryształowoniebieską, doskonale widoczną taflę niezbyt odległego jeziora Tana, nazywał je swoim zwierciadłem. Wnętrze zamku ma obszerne jasne sale o oknach wąskich i wysokich, zakończonych łukiem.
Kościół Debre Byrhan Syllasje
Aby mieć pełny obraz budownictwa z okresu rozkwitu Gonderu koniecznie trzeba obejrzeć ten kościół. Jest to najważniejszy kościół tego miasta – leżący kilometr od Gonderu – Debre Byrhan Syllasje (kościół Trójcy Świętej). Znajduje się na wzgórzu, z którego widać miasto oraz cały kompleks zamków. Kościół stoi wśród cedrowych drzew sadzonych niegdyś przez cesarza Jana I. Resztki murów rozrzuconych dookoła świątyni świadczą o tym, że wzgórze było zamieszkane. Dziś jest opuszczone. Kościół wybudowany przez Ijasu Wielkiego jest otoczony murem z wieżyczkami. To perła . Najcenniejszym zabytkiem kościoła są wspaniałe malowidła. Namalowano je na pergaminie, który następnie był przyklejony do kamiennych ścian. Chociaż nie były konserwowane, wciąż mają żywe barwy.
Mafia
Czytałam, ale nie spodziewałam się, że tego doświadczę i to w takim stylu. Gdy o tym myślę…nawet teraz piszą bloga – mam gęsią skórkę. Życiu nic nie zagrażało, ale poczucie bezsilności jest obezwładniające…Ale od początku
Już pierwsze sygnały dotyczące szybkości rozprzestrzeniania się informacji w Gonder docierają do nas w tuk tuku z lotniska, ale wtedy wydaje nam się że to może dobrze – a niech dają znać sobie nawzajem że potrzeba jest. Nic bardziej błędnego – to nie moja potrzeba, tylko ich została tu odkryta…to nie ja byłam potencjalnym klientem którego trzeba usatysfakcjonować lecz potencjalną zdobyczą na której w sprytny sposób trzeba zarobić. A na czym spryt polegał? Zanim dotarliśmy do miasta mafia ustaliła cenę dla nas którą jak mantrę powtarzał każdy zapytywany przez nas, a członkowie mafii…te same twarze…te same osoby pojawiały się wszędzie tam gdzie i my. Już zaczęliśmy sobie z nimi piątkę przybijać i śmiać się że zwiedzają z nami…pewnie pierwszy raz…ale śmiech nam szybko minął gdy okazało się że czas leci…transportu nie ma…cena stoi w miejscu…a oni niestety krok w krok jak cienie za nami blokując porozumienie z innymi w sprawie wyjazdu z miasta.
Wiedziałam że są 2 miejsca z których możemy się wydostać : Piazza i Bus station. Skoro na Piazza chcieli 5…4… tysiące czyli 200 ponad $$$ to niewzruszona stwierdziłam że biorę tuk tuka i jedziemy na dworzec . Przecież tyle to samolot nie kosztuje. Zawsze był plan B – nocleg w tym coraz mniej fajnym mieście i lot rano….ale nie był to plan na który mieliśmy ochotę. Pewien gość mówi 3 tys…no jakoś nadal drogo …kurcze 2 to max – czytałam przecież…:) hehehe…taaa czytałam….
Wojtek już kręcił głową…ale jeszcze nic nie mówił. Na bus station to samo- 5 tys…schodzą po negocjacjach na 3 tys …ale w busie z innymi ludźmi i może jechać ponad 10 h!
Nagle woła nas chłopak…zaprasza do biura…mafia za nami. Zatrzaskuję im drzwi…dogadujemy się na 3 tys (a mogłam brać od razu, szkoda czasu i nerwów – czytałam…taaaa)
Mówią żebyśmy poczekali. Zapewniają ze 6 h i będziemy w Lalibeli…Oni i czas…osobną książkę można napisać…czekaliśmy prawie 1,5 h.Nagle się pojawiają i mówią że spokojnie mamy czekać nadal bo oni załatwiają …znowu dzwonią…znowu telefony…ktoś do kogoś gdzieś…i nadal nic
No to co? zostaliśmy sami…na szczęście nadal z kasą, paszportami. To może powrót na bus station – i pojedziemy z innymi?. I w takich momentach jak na filmach pojawia się ON – wybawca- facet wreszcie okazał się skuteczny – jest auto, wsiadamy! hurra uff Lalibela! A jednak nie….teraz do jakiegoś biura coś podbić, ale wcześniej zmiana opon…tik tak tik tak…czas leci. Lecz gdy po raz piąty mijamy zamek… zaczynam mieć dość tego widoku…jak w dniu świstaka…i odczuwam niepokój. Dlaczego jeżdżę w kółko? Miasto staje się dla mnie Sodomą i Gomorą…koszmarem sennym po obejrzeniu horroru. Tęsknię za spokojnym południem i za dzikimi z kałachami. Kierowca mówi, że w biurze nie dają jakiejś pieczątki i dlatego krążymy.
Zaczyna mnie obezwładniać bezsilność. Jak nie masz na coś wpływu nie zajmuj się tym – słyszę swoje słowa …o jak łatwo mądrym być w Europie. No dobra spróbuję…leci fajna muzyka…w końcu dojadę, a że późno to trudno…Nic nie poradzę. Zaczynam akceptować tę sytuację, a to już level wyżej od tolerancji – jest dobrze przecież pieczątkę załatwią. Co tam pieczątka – sama im podbiję:)
Stoimy…wracają… uf…ruszamy…stajemy – mówią , że zwrócą nam kasę ale nie pojadą. Nie mogą bez tej pieczątki! Czyli dalej jej nie mają! Za 3 h noc – ja od kilku godzin robię trasę wokół Gonder. Chcą mnie wysadzić dać kasę i mam robić co chcę. O nie – w tym momencie mówię nic z tego. Mam być w Lalibeli – w różnych sytuacjach mam różne metody – nie zabijam ale zadziałałam na emocjach – jak baba;) i znaleźli mi innego kierowcę, inne auto. Przesiadka i koniec końców znowu jadę. Zamek raz…zamek drugi raz…drugie podejście…po pieczątkę i znowu chcą nas zostawić bo zgody brak!
Kurna o co chodzi??? tym razem nie wytrzymujemy i wchodzimy, do jak się okazuje urzędu w barakach, a tam urzędujący urzędnicy patrzą na nas i mówią – nie wypuścimy was z miasta.
Puściło mnie – nie wiem kiedy poleciały mi łzy…bezsilności…nie chcieli słuchać…pytam jakim prawem? jestem wolnym człowiekiem i nie mogą mnie przetrzymać. Ich prawem – możemy spać w noclegowni!
W tym czasie podchodzi Wojtek i mówi – słuchaj zabrałem z auta kluczyki, nie pojadą bez nas. Pokaże ci gdzie je wrzuciłem tylko cicho…szok, tego było za dużo. Nie mogę wyjechać z miasta z nieznanej mi przyczyny, noclegownie proponują, a mąż kradnie kluczyki !
Zadzwoniłam do Wondu – mówię słuchaj stary zrób coś w tym swoim języku z tymi krajanami albo podaj mi odnaleziony w necie tel do ambasady…
Wondu pogadał 5 minut – urzędnik nad urzędnikami łaskawie przybił pieczątkę . Pytam Wondu jakim prawem? Słyszę – ich Edyta ich prawem.
Na koniec usłyszałam od urzędnika urzędników czyli człowieka prawa o nieograniczonej władzy – ważne słowa: To wasza wina. Kto kazał wam tu przylecieć bez biura podróży? Biura za wyjazd z miasta płacą.
Nie chcecie słyszeć w jakich słowach podziękował mu Wojtek – mam to nagrane. Dozwolone od lat 18. Dziękował po polsku. Wyjeżdżamy z GETTA
Droga …była długa…wcale nie trwała 6 h tylko bite 8..dotarliśmy przed północą…po drodze trochę widoków ale adrenalina nas puściła…
Kierowcy okazali się wesołymi chłopakami…a ich wesołość rosła wprost proporcjonalnie do wyrzutego czatu;). na szczęście rzuł go ten po prawej czyli nie przy kółku…ale obserwacja zmiany nastroju gościa pod wpływem zielska….
jeszcze zdążyłam uchwycić takie widoki i zasnęłam…
Podsumuję ten dzień
– nie podobał mi się, wiem, że nie lubię bezsilności…ale największym wsparciem dla mnie był Wojtal – ostoja spokoju, szukający rozwiązania, myślący i nawet kradnący kluczyki:) – mogę z nim lecieć wszędzie i wiem że dam radę. Etiopii dziękuję za to. Czasami trzeba coś przeżyć, czegoś dotknąć by coś zagościło inaczej w świadomości.
To była jedyna sytuacja w tej wyprawie, która nie była fajna…ale wiem, że mogliśmy jej uniknąć, mogłam albo brać od razu transport publiczny albo na drugi dzień samolot. Niestety byliśmy zachłanni na Lalibellę…no to w końcu ją mamy. Zapraszam na kolejny post…już bez takich emocji – będą inne.
komentarze 2
Julia
Ciekawy wpis 🙂
Donna
Ale emocje 🙂 dużo przeżyliście, ale za to zdjęcia i widoki super.