Afryka,  Mauritius,  Podróże

MAURITIUS – WARTO MIEĆ MARZENIA

Marzenia są po by je spełniać. A ja zawsze marzyłam o TRIADZIE –  Malediwy – Seszele – Mauritius. Mauritius zostawiliśmy sobie na deser. Z taką dozą niepewności bo ja za deserami nie przepadam. W każdym z tych miejsc choć są białe, malownicze plaże – jak z pocztówki, lazur oceanu, oszałamiające życie podwodne, przepiękna natura – czyli niby tak samo to jednak tak nie jest. Każde z nich jest absolutnie inne. Każde piękne. Zapraszamy na obiecany deser czyli na naszą podróż po Mauritiusie

Mauritius to mieszanka kultur: hinduskiej, kreolskiej i francuskiej. Oczywiście znajduje to odzwierciedlenie w tutejszej kuchni – liczba smaków może przyprawić o zawrót głowy! Mogę powiedzieć, że była to podróż zaskakująca pod względem kulinarnym ale i widokowym. Mauritius to też mój ulubiony język  – francuski – wreszcie mogłam się wyżyć. Po francusku uwielbiam negocjować, targować się i kłócić. To nie tylko język miłości.

Wracając do mau – krajobraz wyspy to bogata, bujna roślinność, plantacje trzciny cukrowej i plaże, to herbaciarnie i wodospady.  Zachwycili mnie ludzie swoją uprzejmością, a  hotele ujęły standardem obsługi. Wyspa nas porwała.

Podróżujący tu Mark Twain zapisał w swoich wspomnieniach wypowiedź jednego z mieszkańców wyspy, że Bóg najpierw stworzył Mauritius, by na jego podobieństwo potem utworzyć raj. Czy raj? No nie wiem. Ale było bosko.

Plan na Mauritius był ambitny. Chcieliśmy zobaczyć całą niemal wyspę i dlatego postanowiliśmy zamieszkać w trzech różnych jej częściach.

Najpierw południe wyspy, bo w tej części jest najwięcej miejsc do zwiedzenia, potem mieszkaliśmy w hotelu na północy, skąd też robiliśmy sporo tripów, a na końcu odpoczywaliśmy na wschodzie wyspy.

PIERWSZA MIEJSCÓWKA – SYLWESTER

Przylecieliśmy na wyspę w szczególnym dniu – w ostatnim dniu roku. Taki był plan – tu chcieliśmy spędzić Nowy Rok. Kilka pierwszych noclegów mieliśmy w Explora Prestige – w bardzo ładnym obiekcie z basenem, dwa kroki od plaży Blue Bay.

Każdego ranka witał nas taki oto widok z okna

Jakież było nasze miłe zaskoczenie gdy wchodząc do hoteliku dostrzegliśmy nakryte stoły, przygotowane na Sylwestra, a po chwili dowiedzieliśmy się, że jeden ze stołów czeka właśnie na nas. Gospodarze przygotowali wspaniałą kolację, pełną smakołyków, wspaniałych dań, najlepszego ceviche, cudownych deserów i owoców.

Impreza Sylwestrowa okraszona była muzyką na żywo – śpiewała właścicielka, a z nami tańczył ich syn. Rewelacji na tym nie koniec – o 24- ej przywitaliśmy Nowy Rok na plaży z szampanem i fajerwerkami.

Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że „sylwek” był wystrzałowy. Rozkręciliśmy imprezę, wciągając innych mieszkańców do tańca i  kończąc ją w basenie.

Tak jak wspomniałam – Plaża przy hotelu była naprawdę bardzo ładna. Zatoka Blue Bay należy do jednych z cudniejszych na Mau, chociaż przyznam, że wraz z naszym przemieszczaniem się po wyspie dochodziłam do wniosku, że każda następna piękniejsza.


W DRODZE

Kolejnego dnia po wspaniałym śniadaniu wsiedliśmy w auta i rozpoczęliśmy naszą przygodę z wyspą. Trasa była widokowa i niezwykle intensywna.

W drodze do znanych miejsc na wyspie nie mogliśmy się oprzeć hinduskiej świątynni – akurat trafiliśmy na tydzień zwany Świętem Cywilnym na Mau i przyznam, że byłam tego świadoma, ale nigdzie nie znalazłam informacji o co w tym święcie chodzi. Okazuje się, że dzieciaki mają wolne od szkoły, dorośli też nie bardzo pracują tylko świętują. A świętują wszyscy bez względu na religię i tak oto natrafiliśmy na interesujące obrzędy hinduskie. Sama świątynia oczywiście kolorowa, rzeźba na rzeźbie, a każda fikuśna. Wewnątrz odbywały się modlitwy, a na zewnątrz dzielono się wszystkim co można – jedzeniem, piciem, nawet kadzidełkami. My tez zostaliśmy obdarowani.

I tak jadąc dalej gdy znowu coś nas urzekło robiliśmy przystanki. Bo czy można się oprzeć takim drzewom?

Mijamy też różne, opuszczone zabudowania


LE MORNE

Docieramy do pierwszego planowanego punktu, czyli  plaży, ale za to jakiej. Z widokiem na LE MORNE I  CUD NATURY – PODWODNY WODOSPAD

Kto nie widział choć raz w życiu tego widoku? Jest to wizytówka wyspy. Półwysep przypominający kształtem głowę rekina-młota, a u jego wybrzeży wspomniany podwodny wodospad. Choćby po to warto tu przyjechać. Patrząc z lotu ptaka na morze tuż przy wybrzeżu półwyspu można odnieść wrażenie, że pod powierzchnią wody znajduje się wodospad. Iluzja jest bardzo przekonująca, jednak jej wytłumaczenie brzmi prosto: wrażenie spadającej kaskady powstało dzięki specyficznemu ułożeniu na dnie jasnego piasku i mułu.

Półwysep Le Morne (le morne po francusku oznacza smutny, ponury), wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Szczyt Le Morne Brabant, ma 556 metrów n.p.m.

Z miejscem tym wiąże się lokalna legenda.

Według niej  zbiegli niewolnicy, ukryli się na szczycie góry, nie wiedząc lub nie wierząc, że niewolnictwo zostało zniesione. Na górę wspięli się żołnierze by ich o tym poinformować, niestety niewolnicy gdy  zobaczyli zbliżających się żołnierzy, w panice zaczęli skakać do wody, z której już nigdy nie wypłynęli.

Z daleka półwysep prezentuje się imponująco

A co my tam robiliśmy? Od razu po kąpieli zorganizowaliśmy wycieczkę łodzią motorową, by podziwiać to co u wybrzeży, jak i pod wodą. Widokowo pięknie.

Wskakujemy do wody

Można podziwiać nie tylko rybki i korale ale i małe wysepki takie jak Île aux Benitiers


WODOSPAD CHAMAREL

Nie skończyło się tylko i wyłącznie na kąpielach w oceanie. Wysuszeni, przebrani – obieramy kolejny cel naszej podróży – wodospad Chamarel – najwyższy na wyspie, sięgający około 100 metrów. Ogromne wrażenie robi nie tylko on ale i niezwykła przestrzeń wokół.

ZIEMIA 7 KOLORÓW

Tuz obok znajdziemy Ziemię Siedmiu Kolorów. Prawdę mówiąc, różne rzeczy czytałam na temattego miejsca i obawiałam się rozczarowania. Ale w sumie wiedząc czego się spodziewać miałam odpowiednie nastawienie. Nie oczekiwałam WOW. Mimo to nie umiałabym ominąć tego miejsca. Choć nie jest to wielka połać ziemi, nie rozciąga się po horyzont to warto ją zobaczyć. Zarówno barwy, jak i ukształtowanie terenu robi jednak wrażenie. Z wysokości platformy widokowej można odcienie ziem, mieniących się w słońcu i stwarzających wrażenie baśniowej atmosfery.

Czerwień, fiolet, granat, błękit, zieleń, żółć, pomarańcz – to tylko kilka spośród odcieni, którymi przyciąga wzrok Ziemia Siedmiu Kolorów. Ta różnorodność kolorystyczna wynika z bogactwa mineralnego gleby oraz erozji pyłu wulkanicznego.

A na deser można przywitać się z wielkimi jak na Seszelach żółwiami. Są co prawda w zagrodzonym miejscu, a nie w naturalnym środowisku jednak żółwie zawsze mnie wzruszają.

Na koniec na pewno posmakuje kawa wypita w knajpce, na tarasie z widokiem.


MACONDE VIEWPOINT

Zanim wrócimy z tej wycieczki chcemy jeszcze zahaczyć o pewien punkt widokowy znajdujący się przy samej drodze – Maconde Viewpoint. Warto się zatrzymać na 10 minut i podejść kilka kroków schodami, aby zobaczyć piękną panoramę.

Dodatkowo zaczęło już zachodzić słońce i dane nam było podziwiać ten spektakl.

Wspomniałam o zachodzącym słońcu? No właśnie…pięknie się podziwia, ale autem w nocy jedzie zdecydowanie gorzej. Nagle zapadła totalna ciemność, a nasze auto zaczęło pokazywać się nam z innej strony… Nie tylko było poobijane, z ledwie działającą klimatyzacją,  to to co najgorsze – w nocy okazało się, że światła prawie nie działają. Powrót był fatalny, ciągnął się w nieskończoność. Niestety to nie był koniec fatalnych cech tego samochodu… ale o tym innym razem.

Podsumowując:

  1. Gościnność na wielki plus
  2. Przyroda piękna
  3. Jedzenie doskonałe
  4. Plaże ładne
  5. Jazda nocą – koszmar
  6. Cały dzień bardzo nam się podobał…a każdy następny był tylko lepszy od poprzedniego

komentarzy 5

Skomentuj MangoMania Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *