Azja,  Wietnam

HO CHI MINH, TUNELE CU CHI I DELTA MEKONGU

Uwielbiam to uderzenie gorąca. To zapowiedź wspaniałego urlopu. Już na lotnisku mamy włączony 8 bieg i z radością wyskakujemy z sali przylotów. To co wielu uwielbia w podróżach to ten czas knucia i przygotowań – to tez bardzo produktywny czas, który pozwala przygotować się najlepiej jak można do wyjazdu, pozostawiając na szczęście margines na free style. Zatem wiedzieliśmy wszystko co konieczne by dotrzeć do celu naszej wyprawy – a właściwie pierwszego z wielu celów.

Jak zawsze wymiana pieniędzy ( tym razem wiemy, że na lotnisku warto –i faktycznie warto ), odbiór bagaży ( lubię gdy w tę stronę nie gubią się ) i łapiemy autobus ( nigdy w Azji nie jechaliśmy z lotniska taxi )

Autobusy czekają na ciebie i są bardzo konkurencyjne cenowo. Wybraliśmy nr 109 za 20 tys dongów czyli mniej niż 1 $ ( w czasie naszego pobytu 10 tys to 1,6 zł ) Nieopodal stał też autobus jeszcze tańszy – chyba za 5 tys dongów więc jest w czym wybierać.

Wysiadamy w pierwszym dystrykcie, czyli w samym centrum – tutaj jest nasz hotel – w wyborze kierowaliśmy się właśnie położeniem. Hmmm nie sądziliśmy tylko, że hotel ma pokoje bez okien. Okazuje się, że zabudowa w Wietnamie jest przecudna. Budynki są wysokie i niezwykle wąskie, przez to większość hoteli posiada okna tylko od frontu i są maksymalnie dwa na piętrze. No cóż – co kraj to obyczaj. Pokój poza tym jest wygodny i duży, a nam będzie służył tylko w nocy i to późnej na szybki sen. Czyż nie dziwna zabudowa?

Czas na Sajgon! Aleee jaki tu niby „Sajgon” wszystko uporządkowane, sygnalizacje świetlne regulują ruch, a podobno nie można przeżyć podczas przechodzenia przez ulice ( jakoś wszyscy znajomi, którzy byli w Sajgonie żyją i mają się dobrze)

Ale klimat jest taki jak lubię. Zresztą Azja ma w sobie coś i to coś przechodzi na mnie rok w rok i nie chce wyjść. Na Sajgon, mimo jego wielkości, wystarczy jeden dzień aby zobaczyć jego najciekawsze atrakcje. Oczywiście jeśli ktoś ma więcej…to napewno nie będzie się nudził. Odległości pomiędzy poszczególnymi punktami miasta są naprawdę niewielkie, dlatego polecam zwiedzanie na piechotę.

Od razu po wyjściu z hotelu skierowaliśmy się do Muzeum Pozostałości Wojennych. Bilet wstępu: 40 000 VND. Studenci płacą połowę ceny. Godziny otwarcia: codziennie 07:30-12:00 i 13:30-17:00.

Na muzeum składa się duży dwukondygnacyjny budynek podzielony na osiem sal tematycznych oraz wystawa sprzętu wojskowego na zewnątrz. Sprzęt wojskowy szczególnie zainteresował Wojtka. Ja przyznam, że czołgi i samoloty, raz łuski bomb – niespecjalnie na mnie działają. Natomiast wnętrze nie pozostawia nikogo obojętnym. Miałam gęsią skórkę i trochę nawet łezki w oczach gdy oglądałam zdjęcia dzieci i dorosłych urodzonych z wadami spowodowanymi działaniem Agent Orange. Agent Orange to połączenie herbicydu z mocnym defoliantem, który niszczył rośliny, uprawy warzywne, krzewy i liście. Z czasem okazało się, że był skażony silną dioksyną, toksycznie wpływającą na zdrowie ludzi wystawionych na jej działanie. W latach 1962-1971 Amerykanie zrzucili na Wietnam około 37 mln litrów tej substancji, a w sumie 72 mln litrów chemikaliów, chcąc jak podają w mediach zlikwidować dżunglę utrudniającą dotarcie do partyzantów. Około czterech milionów ludzi było narażonych na czynnik pomarańczowy, a co najmniej milion jest niepełnosprawna lub ma problemy zdrowotne. Osoby mające kontakt z tą substancją częściej zapadały na białaczkę, cukrzycę i różnego rodzaju nowotwory. Trucizna ta uszkadza również geny, powodując niedorozwój, upośledzenie oraz deformacje u dzieci w kolejnych pokoleniach. Obrazy są zatrważające, przerażające… Wiedziałam, że te zdjęcia tam zobaczę. Wiedziałam, ale mimo to miałam łzy w oczach. Coś okropnego.

Kolejne kroki skierowaliśmy do Pałacu Zjednoczenia – Bilet wstępu: 40 000 VND. Godziny otwarcia: codziennie 7:30-11:00 i 13:00-16:00. Niestety był już zamknięty.

Pooglądaliśmy go z zewnątrz i tak chyba miało być bo i kolejne ciekawe i bardzo piękne miejsce było zamknięte – tym razem na wiele miesięcy z powodu prac konserwatorskich, a mam tu na myśli Katedrę Notre Dame. Katedra znajduje się na Placu Komuny Paryskiej i została wzniesiona w  latach 1877-1883 z materiałów sprowadzonych z Francji. Budowla reprezentuje styl neoromański, wybudowana została głównie dla Francuzów.  W ciągu następnych lat były wprowadzane zmiany w wyglądzie świątyni. W 1895 dobudowano do niej dwie wieży, by upodobnić ją do Katedry Notre Dame w Paryżu. Sajgon w ogóle jest taki „paryski” i w moim obrazie elegancki. Katedra jest bardzo ładna. Godziny otwarcia: codziennie od 7:00-11:00 i 15:00-17:30. Ale w październiku 2018 roku rozpoczął się remont i nie ma możliwości zwiedzania wnętrza. Przed katedrą stoi postawiony w 1959 roku posąg Matki Boskiej. W 2005 roku po jej prawym  policzku podobno… spłynęła łza. Każdego dnia napływały tu tłumy turystów z całego świata, by zobaczyć ten cud.

Ważne dla miłośników fotografii – obok Katedry znajduje się centrum handlowe – Diamond Plaza– wjechać trzeba windą by oczom ukazał się piękny widok.

Blisko Katedry jest zabytkowy budynek Poczty. Wstęp bezpłatny. Godziny otwarcia: od poniedziałku do soboty 7:00-19:00 oraz w niedzielę 8:00-18:00. Ten piękny kolonialny budynek został zaprojektowany przez Gustava Eiffel’a w 19-tym wieku Zarówno w środku, jak i z zewnątrz prezentuje się pięknie. Duże wrażenie zrobiły na mnie zdobienia ścian i marmurowa posadzka. Podobały mi się stare budki telefoniczne, które przerobione zostały na bankomaty. Ściany poczty zdobią mapy Azji Południowo Wschodniej oraz Sajgonu. Jedna z nich przedstawia połączenia telefoniczne pomiędzy Wietnamem a Kambodżą.

To tutaj właśnie po raz pierwszy widzieliśmy śliczne rozkładane kartki trójwymiarowe. Dzieła sztuki. Co ważne – Poczta nadal funkcjonuje, a zatem spotykają się tam zarówno załatwiający swoje sprawy Wietnamczycy jak i turyści podziwiający zabytek.

Kolejna po drodze był widok na Skydesc i  opera, eh tam coś przygotowywali, rozstawiali scenę i zasłaniali całe piękno budowli sprzętem nagłaśniającym.

Skierowaliśmy się więc na Bulwar Nguyen Hue, który  znajduje się w samym centrum miasta i nie sposób go przegapić. Rozpoczyna się od Ratusza Miejskiego, wzniesionego we francuskim stylu kolonialnym w latach 1902-1908, a kończy nad brzegiem rzeki Sajgon (Sông Sài Gòn). Ratusz można podziwiać tylko z zewnątrz, gdyż jest siedzibą Komitetu Ludowego. Tuż przed nim stoi, oczywiście pomnik Ho Chi Minha.

Bulwar uchodzi za najpiękniejszy deptak w Wietnamie i cieszy się dużą popularnością wśród mieszkańców oraz turystów. Pospacerowaliśmy nim nocą …i faktycznie niczym Malecon… dobre miejsce.

Tę część zwiedzania i poznawania miasta postanowiliśmy zakończyć i odprężyć się na basenie. Ale nie spodziewaliśmy się takich widoków. Pływanie musiało poczekać.

Noc przed nami – kupujemy wycieczkę do Delty Mekongu i tuneli, ale noc nadal trwa  i ma się całkiem dobrze i my tez. Idziemy więc zanurzyć się w nocnym Sajgonie. A jak to najlepiej uczynić? Oczywiście udać się na Night Market i smakować. Zaczynamy od piekielnie ostrej zupy…nie, nie od powszechnie utożsamianej z Wietnamem Pho, tylko od typowej dla Sajgonu Bun Mam. Jemy oczywiście na ulicy z miejscowymi. To moja wina, że była tak ostra…przesadziłam z papryczkami chili. Jedzenie w Wietnamie nie jest ostre…no chyba, że chcesz. Chciałam, ale nie aż tak!!! Potem pochłaniamy Snails czyli talerz ślimaków i małże. Głód oszukany – jeszcze tu wrócimy, ale Sajgon nocą przed nami.

Bulwar zmienił barwy, jest jeszcze piękniejszy. Z każdym krokiem nabieramy apetytu na więcej. Biegniemy do Heinekena…nie na piwo rzecz jasna…lecz do wspaniałego budynku z nadzieją na fantastyczne widoki. Wpadamy jak się okazuje przed zamknięciem…lub tuż po nim…bo początkowo nie chcą nas wpuścić. Uśmiechamy się najpiękniej jak potrafimy mając świadomość, że nie mamy drugiej szansy. Yes!!! Wpuszczają nas. Super. Ekstra. Czad!

Saigon Skydeck- bilet wstępu: normalny – 200 000 VND; seniorzy w wieku ponad 65 lat, inwalidzi i dzieci w wieku 4-12 lat – 130 000 VND. Godziny otwarcia: codziennie 9:30-21:30. Ostatnie wejście 45 minut przed zamknięciem. Bilety można kupić na miejscu lub poprzez stronę internetową TUTAJ

Widoki obezwładniające. Czuję się jak szczęściara. Biegamy od szyby do szyby. Ile w człowieku jest radości. Robimy mnóstwo zdjęć…tych głupich…szalonych pobudzonych szczęściem i tych widokowych. Nagle zgasło światło. Wjechaliśmy ostatni i…zjechaliśmy ostatni…”trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść…”…tak się czuliśmy.

Jest bosko….robimy spacer wzdłuż rzeki, chłoniemy chwile. I znowu Bulwar…

znowu Night Market…znowu pyszne jedzenie…i wiecie co? Brak okna w pokoju nie przeszkadza. Jesteśmy tak upici wrażeniami, że zasypiamy w locie

Chętnie wrócimy do Sajgonu…i może znajdziemy tu Sajgon. Po tym pierwszym razie zapamiętam miasto jako stosunkowo poukładane i czyste jak na klimaty Azji.


O 8,00 wyjechaliśmy na całodniową wycieczkę, która poza głównymi dwiema atrakcjami ( Tunele CuChi i rejs po Mekongu ) obfitowała w różne dodatkowe punkty programu. I choć na ogół omijam atrakcje typu fabryki „wszystkiego”, to tym razem byliśmy z tego bardzo zadowoleni.

Czas to pieniądz – to bardzo trafne stwierdzenie. Mając dużo czasu można sporo zaoszczędzić w Wietnamie, i odwrotnie – chcąc dużo zobaczyć w dostępnym czasie należy liczyć się z większymi wydatkami, jakimi są chociażby ceny wycieczek. Nasze programy są zawsze tak intensywne, że zawsze nam brakuje czasu. Postanowiliśmy więc połączyć dwie atrakcje i odbyć jedną wycieczkę do obu miejsc. Bardzo różnych miejsc.

Zapłaciliśmy po 50$ za osobę i trzeba przyznać, że było warto. Poniżej przedstawię cały program, dzięki czemu można zorientować się w całej imprezie.

  • Fabryka obrazów z laki i ze skorupek jak i piasku
  • Tunele Cu Chi
  • Przejażdżka na rowerach i obiad
  • Rejs po Mekongu
  • Fabryka cukierków kokosowych
  • Podwieczorek przy akompaniamencie gitar
  • Rejs kanałami
  • Produkcja wina bananowego

Najpierw nim dotarliśmy do Tuneli Cu Chi zatrzymaliśmy się w fabryce obrazów. Obrazy ze skorupek i masy perłowej były śliczne, bardzo nam się podobały i zapewne gdyby nie cena kosmos chętnie bym taki jeden nabyła i zawiesiła na naszej „ścianie świata”

Wreszcie tunele! Byłam ich bardzo ciekawa, w końcu wojna w Wietnamie była ważnym wydarzeniem w XX wieku. Tunele Cu Chi to podziemny system korytarzy o strategicznym znaczeniu – łączyły one przedmieścia Sajgonu z granicą Kambodży i tworzyły szlaki zaopatrzeniowe (głównie broni) właśnie z Kambodży.

Około 50 km tuneli wykopane zostało przez cywilną ludność Wietnamu na polecenie partyzantów jeszcze w czasie wojny przeciwko Francuzom, a potem zostały wykorzystane gdy armia Wietkongu walczyła przeciwko Wietnamowi południowemu wspieranemu przez wojska amerykańskie.

Ścieżką w dżungli idziemy do zadaszonego pomieszczenia, gdzie wyświetlane są filmy z czasów wojny pokazujące codzienność tuneli. Przewodnik szybko nas jednak zabiera stamtąd i idziemy dżunglą – widzimy wykopany niewielki otwór w kształcie prostokąta, wielkości 20cm na 30 cm. Pierwsza atrakcja dla turystów – próba dla swoich gabarytów – zmieścisz się czy nie.

W tunelach podobały nam się przeróżne pułapki, świadczące o sporej kreatywności partyzantów. Bronili się w bardzo drastyczny sposób. W większości unieszkodliwiali i ranili przeciwnika takimi sposobami, że gdy przewodnik demonstrował pułapki i sprzęty miałam gęsią skórkę.

Zaskoczyło mnie, że w tunelach można było się swobodnie przemieszczać, może rzeczywiście zostały poszerzone na użytek komercyjny czyli pod turystów. Warto wiedzieć, że są dwa tunele. Jeśli zdecydujecie się na wycieczkę zorganizowaną to musicie wiedzieć, że większość nich jeździ do tuneli Ben Dinh – bardziej turystycznych.  Jeśli na własną rękę to możecie wybrać opcję z tunelami    Ben Duoc. Położone są one dalej od miasta, przez co dociera tam mniej osób. To oryginalne tunele z wejściami wzmocnionymi dla bezpieczeństwa. Tuż obok położona jest świątynia Ben Duoc.

Czas na obiad. Łączymy przyjemne z przyjemnym. Na obiad docieramy rowerami miejskimi. Świetna opcja móc pojeździć po okolicy. Wojtek wybrał sobie eksponat pozbawiony hamulców i z opadająca stopką. Przynajmniej było go słychać gdy całym sobą hamował.

Obiad to była uczta. Zaczęliśmy od zupy, potem ryba, samodzielnie skręcane sajgonki, ryżowe omlety czyli jak dla mnie naleśniki z farszem, szaszłyki z kurczaka, sajgonki smażone, ryż, makarony, mnóstwo zieleniny. Smacznie i dużo.

A wokół tak uroczo

Ku mojej radości od razu wskoczyliśmy do łodzi by zacząć rejs po Mekongu.

Długo to on nie trwał. Gdy wysiadamy okazuje się, że w miejscu w którym produkuje się cukierki kokosowe, szybka degustacja i targowiskiem idziemy …na owocowy poczęstunek przy akompaniamencie gitar i niezidentyfikowanego przez nas instrumentu. Ale chyba zamiar był taki by największą atrakcję stanowiły śpiewaczki…hm czy ja wiem…wyglądały na smutne i zmęczone tą pracą na akord i w sumie mnie to nie dziwi. Ale rambutany i mango były pyszne.

I nareszcie to na co czekałam – rejs kanałami delty Mekongu w małych łódeczkach. Można było podziwiać otoczenie. Było pięknie, chociaż krótko.

 

Ostatni punkt to urocze miejsce w którym pijemy herbatę z miodem, jemy miodowe słodycze i pijemy całkiem mocne wino bananowe. Dla nas jednak samo miejsce było piękne.

Powrót do Sajgonu był szybki i sprawny. Wysiadamy pod hotelem ( lubię ten ich zwyczaj dowożenia na miejsce), chłodzimy się w basenie z niezmiennie pięknym widokiem i resztę wieczoru spędzamy na Night Markecie zajadając ostrygi i sajgonki i zupy

Dzień był bardzo zróżnicowany i smaczny.

 

 

 

komentarze 24

Skomentuj Monika Kilijańska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *