Indonezja,  Podróże,  Sulawesi

TANA TORAJA – JEDYNA W SWOIM RODZAJU

Wyprawy do Indonezji są dla nas najwspanialsze. Uwielbiam ten wyspiarski kraj, uwielbiam poznawać wyspę za wyspą. Nie ma dwóch takich samych, nawet o podobieństwo trudno. Sulawesi wręcz nie mogliśmy się doczekać. Marzyliśmy o zwiedzeniu tej wyspy od południa po północ. W szczególności przyciągała nas Tana Toraja. Kraina jedyna w swoim rodzaju. Wyjątkowa. Kraina śmierci – tak bym ją nazwała. Tutaj żyje się dla pogrzebów i całe życie składa się pieniądze na pogrzeby. Przy tym wszystkim kraina piękna i niezwykle malownicza. Kraina wyjątkowej architektury. Ale nade wszystko – bardzo dobrych ludzi.

Kilka informacji logistycznych – czyli jak się dostać do Tana Toraja, krok po kroku

Oczywiście lądujemy w jednym z większych miast…można w Kuala Lumpur, Singapurze, w Denpasar…my akurat w Jakarcie. Z niej zaczynamy przygodę z Sulawesi, o którym marzyliśmy już od jakiegoś czasu.

Logistyka wyglądała tak:

Po nocy w Jakarcie, w dość skromnym sieciowym hotelu, korzystając z darmowego transferu na lotnisko, lecimy Garudą do Makassar. Tym razem traktujemy miasto wyłącznie jako bazę transferową, później do niego wrócimy.

Ważna informacja – z lotniska do centrum, jak również do dworca Daya, z którego odjeżdżają nocne autokary do Tana Toraja – jedziemy za 27 rupi autobusem z miejscowymi. Jak trafić do autobusu? Zaraz po wyjściu z hali przylotów jest centralnie zlokalizowane stanowisko, przy którym kupuje się bilety, a autobus na lewo , za rogiem. Okazało się, że na Sulawesi zawsze warto było korzystać z komunikacji miejskiej. Tanio i wesoło. Raz jeden korzystaliśmy z taksówki, zupełnie niepotrzebnie  wystraszeni deszczem.

Docieramy do Terminala Daya. Po szybkim rozeznaniu kupujemy bilety, jak się okazuje w najlepszej cenie – 35 zł od osoby. Bilety dostępne od ręki.  Autobusy są bardzo wygodne. Mają rozkładane siedzenia, poduszki i koce. Podczas trasy, która powinna trwać 9 h przewidziany jest jeden przystanek. Napisałam, że powinna tyle trwać, bo nasza nie trwała tyle. Szalejący kierowcy ( gorszych chyba tylko na Filipinach miałam ) wpadali w każdą dziurę w drodze, a tych na Sulawesi nie brakuje no i musiało się skończyć rozwaleniem opony. Do szczególnie rozgarniętych nie należeli, więc kombinacje z naprawą kosztowały 4 dodatkowe godziny.

Ważna informacja – nie kupujemy biletów na autobusy w Polsce! W danym dniu, w którym chcemy jechać kupujemy bilet na miejscu- wybór ogromny – w tym kierunku jedzie wiele autobusów. Nie ma szans by nie dostać biletu

Dworzec i autobusy

Nie martwcie się też o żołądki. Jesteście w Indonezji! Tu karmią na każdym kroku. Na samym dworcu zjecie coś smacznego, a autobus zatrzymuje się po drodze na dłuższy przystanek, na którym też można się posilić.


Pierwsze chwile w Tana Toraja

Po dotarciu na miejsce, od razu zarezerwowaliśmy bilet powrotny w tej samej agencji, modląc się w duchu o inny zestaw kierowców.  Chcieliśmy też przed dotarciem do hotelu zjeść śniadanie i tym sposobem odkryliśmy najsmaczniejszy nasi goreng. Warung do którego trafiliśmy był doskonały. Jadaliśmy w nim codziennie, a to nasi goreng, mee goreng, nasi campur, me kuah, siomay’e. Wszystko pyszne i świeże.

I wreszcie trafiamy do hotelu! Tana Toraja Heritage. Marzyłam o nim od dawna. Nie wiedziałam, że polecę na Sulawesi, a już miałam go w ulubionych. Można by pomyśleć, że wybrałam wyspę z powodu hotelu….ale nie, wyspa jest magiczna, a taki hotel to wyłącznie wisienka na torcie.

Domki hotelowe są w stylu domów Toradżów, piękny basen, widokowa restauracja. Pięknie. Spędzić tu mamy cztery dni, zatem ten pierwszy był takim orientacyjno- odpoczynkowym – popływaliśmy w basenie, pochodziliśmy po mieście.

Poza tym, że sam hotel był piękny…piękne było również jego położenie: na wzgórzu, z którego rozciągał się interesujący na okolicę widok.

 

Czas na pierwszy spacer

Te malutkie owoce były pyszne

I jaki buntownik z wyboru 🙂

Sklep akwarystyczny nas rozczulił


POGRZEBY

Ten region zdecydowanie kojarzy się z pogrzebami. Ceremonie trwają tu trzy dni. W okresie lipiec-sierpień jest ich bardzo dużo, codziennie po kilka. Pierwszy dzień to czas otwarcia, prezentacji krewnych przybyłych z najdalszych zakątków Indonezji. Niektórych zapewne widzą po raz pierwszy w życiu. Pogrzeb to okazja do spotkania się i poznania, okazja do świętowania, pokazania się.

Tutaj żyje się dla pogrzebów – pogrzeby kosztują majątek. Czasami zbiera się na nie całe życie doczesne. Zmarły może w związku z tym czekać na pogrzeb nawet kilka lat, tak długo by rodzina mogła zebrać fundusze na pogrzeb. Jak może tak czekać? Może. Po naszczyknięciu formaliną jest zwyczajnie mumifikowany. Do dnia pogrzebu uważa się go za żywego – razem z nim się spożywa posiłki, rozmawia się z nim, przynosi się ulubione papierosy. Nieboszczyk biernie uczestniczy w całym życiu rodziny. Dopiero dzień pogrzebu traktuje się jak dzień śmierci i odejścia. Chowani są w tradycyjnych trumnach lub mumifikowani w skałach – w wydrążonych otworach skalnych. Każdy przybywający na pogrzeb przynosi prezenty dla rodziny – jedzenie, papierosy…wszystko co możliwe. A z czym odchodzą po trzech dniach świętowania? Z ogromna ilością mięs – wieprzowiny i wołowiny z Wołów. Napisałam, ze pogrzeb kosztuje…Kwoty mogą dochodzić do 200 tys $. Dlaczego? Nie tylko dlatego, ze dziesiątki, setki osób trzeba ugościć, lecz właśnie z powodu ceny wołów, a te potrafią kosztować. Trzeciego dnia zabija się rytualnie zwierzęta. Woły poprzez podcięcie gardła. Świnie wbijając szpikulec i doprowadzając do wykrwawienia. Nigdy, nigdy nie widziałam czegoś tak strasznego. Ryk świń, ich wzrok, ich strach! Widok okropny. Na pewno nie dla każdego. Na pewno nie dla mnie.

Pominęłam drugi dzień, ale zrobiłam to świadomie – podczas tego dnia w pogrzebie uczestniczy tylko rodzina – to czas zadumy i pielgrzymki po miejscach, które lubił zmarły, które były dla niego ważne.

O czym turysta powinien pamiętać wybierając się na pogrzeb?

– o czarnych ubraniach – to kolor żałoby podobnie jak u nas. W końcu są chrześcijanami  wyznającymi animizm

– o prezentach np. papierosach dla rodziny – Was też ugoszczą słodkościami i herbatą

Jak trafić na taki pogrzeb?

– bardzo łatwo. Wystarczy zapytać. Najlepiej w miejscu gdzie wypożyczają skuterki – tam wiedza wszystko

Trafiliśmy do takiego właśnie miejsca, oczywiście z zamiarem wypożyczenia auta z kierowcą, bo naszym celem na ten dzień był nie tylko pogrzeb , ale cała piękna, północna część regionu. No to w drogę i do fotorelacji. Będzie nie tylko pogrzebowo, ale i widokowo

I już wiemy, że jedziemy w dobrym kierunku. Przed nami wóz z wołami. Biedaki, wkrótce stracą życie.

to  jest „altana” w której spoczywa nieboszczyk

Na placu zbierają się: rodzina zmarłego i ekipa organizująca pogrzeb – należy pamiętać, ze to wielkie wydarzenie i wielka impreza, którą organizuje sztab profesjonalistów wyspecjalizowanych w pogrzebach. Będą tańce, śpiewy…Wokół głównego placu, zrobione są zadaszone siedziska dla dziesiątek krewnych, którzy siedzą, piją, jedzą …

Wręczamy prezent – wagon papierosów, i jesteśmy zaproszeni. Siadamy pod zadaszeniem, wokół nas woły. Po chwili dostajemy tradycyjny poczęstunek złożony z herbaty – okropnie słodkiej i ichniejszych łakoci- warto spróbować – są naprawdę dobre, na bazie kokosu.

 

Ludzie są odświętnie ubrani

Po kilku godzinach spędzonych na pogrzebie, postanawiamy dać ten czas rodzinie. Sami też mamy plany – auto jest na cały dzień, więc chcemy zwiedzić okolicę. A naprawdę jest co podziwiać.

Ważne wyjaśnienie: Gdy pokazywaliśmy zdjęcia znajomym, pytali czy te domy są rzeczywiście używane nadal zgodnie z funkcją i przeznaczeniem, czy to skansen dla uciechy turystów. Są to ich prawdziwe domy, w których cały czas mieszkają. Do skansenu też was zabierzemy, ale to co mijamy i oglądamy to funkcjonujące nadal domy. Nawet nowe buduje się zgodnie z obowiązującą zasadą architektoniczną.

Zatem zaraz po ceremonii  ruszamy autem ku szczytom. Najpierw jednak liczne grobowce mijane po drodze. Nie sposób się nie zatrzymać. To coś kompletnie innego, zaskakującego. Trzeba przyznać, że groby w skałach wyglądają niezwykle malowniczo, jeśli takie określenie jest adekwatne dla opisu grobów.

Jesteśmy w miejscowości Bori

co to za figurki? To podobizny zmarlych

Trafiliśmy również do wielkiego drzewa- grobu. W takim miejscu chowa się nienarodzone dzieci. Wszystko robi na nas ogromne wrażenie. Nie czuliśmy się ja na cmentarzu, tylko w miejscu, w którym troszczy się o swoich krewnych w szczególny sposób. W grobowcach składane są codziennie lub co kilka dni papierosy, napoje, jedzenie….wszystko to co lubił zmarły. Troszczą się o to by niczego mu po śmierci nie zabrakło. U nas składa się kwiaty, wieńce i świece, a tam radości życia doczesnego.

A oto dom z największą ilością rogów wołu

W pobliżu tego niezwykłego cmentarzyska odbywała się kolejna ceremonia. Tym razem właśnie opisywany wcześniej dzień trzeci, dzień rzezi. Widzieliśmy zabijanie świń. Nie sposób nam przejść obok tego obojętnie. Chyba można przejść na wegetarianizm. Nie zapomnę wzroku konającej świnki. Nie zostaliśmy na zabijanie wołów. Chyba nie jest to nam potrzebne. Chyba z byt trudne. Szanuje ich wierzenia, ale kocham zwierzęta. Wiem, ze uważają, ze im więcej wołów zabija tym szybciej zmarły trafi do nieba. Ale to ich wiara. Ja w to nie wierzę. Nie sądzę by potrzebna była jakakolwiek śmierć. Toradżowie zachowywali się jakby ten ubój był najlepszą rozrywką. Ciekawostką jest też to co się dzieje z tonami świeżego mięsa? Rozbiór i porcjowanie odbywa się na miejscu i z takiego pogrzebu żyje cała społeczność Toradżów.

 

Mnie już wystarczyło…Interesujące pod względem kulturowym, poznawczym…ale nie pojęte dla mnie.

Chcemy przyrody!!!


Nas jednak pociąga przyroda i jedziemy do Batitumonga. Przed nami piękne widoki , malownicze pola ryżowe i wszechobezwładniająca zieleń. Szybko chcemy zapomnieć o biednych zwierzętach i zacząć napawać się pięknem. Pijemy tu dobra kawę z fantastycznym widokiem.

Bardzo ciekawym miejscem północy regionu jest Loko’mata – to również skała będąca miejscem pochówku. Można tutaj zobaczyć figury przedstawiające całą zmarłą pochowaną rodzinę. Skała jest wysoko w górach, a widoki zapierały dech.

Przemiły kierowca zabiera nas nad jeziorko – Danau Linon. Dojście jest urocze, zejście też urocze…woda szmaragdowa. Przepiękne widoki na monumentalne skały. A po drodze znowu oczy się cieszyły.


Po tak intensywnym zwiedzaniu, pysznej kolacji w postaci me khane, intensywnym wspinaniu się pod górę do hotelu – basen był zbawienny.. A ten dzień zapisze się w naszej pamięci na długo. To był dobry dzień.

i sen…jutro kolejne przygody w Tana Toraja…


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

komentarzy 26

Skomentuj Dominika D. Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *