Ameryka,  Karaiby,  Podróże

CUDOWNA MARTYNIKA W 5 DNI. CZĘŚĆ I

Przygotowując się do wyjazdu i studiując mapę google, nie spodziewałam się po Martynice czegoś nadzwyczajnego. Właściwie zaznaczyłam tylko kilka punktów trasy, cały czas zastanawiając się – co ja tam będę robiła. Bierny urlop to nie dla mnie. Od razu uprzedzę – nadzieje na nudę okazały się płonne. Martynika bardzo przypadła nam do gustu. To soczyście zielona, górzysta wyspa pochodzenia wulkanicznego, będąca terytorium zamorskim Francji. Dla nas była miejscem, z którego udaliśmy się na rejs, ale i przystanią, w której chcieliśmy odpocząć po trudach końca roku.

Martynika leży praktycznie w samym środku archipelagu Małych Antyli na Karaibach. To dlatego z tej wyspy zaczynają się i kończą się na niej rejsy – dzięki jej położeniu można zrobić pętlę dając możliwość pływania na luksusowym statku dwa tygodnie lub tydzień w dwóch różnych opcjach. Od wschodu jej wybrzeże obmywa Atlantyk od zachodu zaś Morze Karaibskie. Obszar Martyniki to 1128 km2, liczba ludności to około 400 tysięcy mieszkańców. Główne miasto nazywa się Fort-de-France. Tu właśnie lądujemy.

Dla mnie to była okazja do szlifowania francuskiego. Muszę tu przyznać, że znajomość tego języka bardzo na Martynice pomaga. Reakcja miejscowych jest zupełnie inna. Może i to przyczyniło się do tak dobrego odbioru wyspy. A może i to, że przybywając na nią kilka dni przed wypłynięciem w rejs mogliśmy wmieszać się w tłum miejscowych? Na pozostałych wyspach byliśmy w tłumie turystów.

Po odebraniu bagaży kierujemy się do wypożyczalni autek by odebrać naszą „ białą strzałę”. Na drzwiach wypożyczalni Avis napis: proszę pytać obok. Pytamy obok i dowiadujemy się, że zaraz podjedzie po nas busik. Tak się rzeczywiście dzieje. Faktyczna wypożyczalnia znajduje się poza lotniskiem- 5 minut drogi. Szybkie formalności, uprzejmości, blokada karty i już wciskamy bagaże do wnętrza.

Wybraliśmy Caribe Hotel – ze względu na lokalizacje i cenę. Martynika jest dość drogą wyspą. Nie łatwo jest znaleźć dobry hotel w umiarkowanej cenie.

Decyzja o pozostaniu na wyspie 2 noce przed rejsem była strzałem w dychę – odpoczęliśmy, zwiedziliśmy trochę, poszwendaliśmy się po mieście. Poznaliśmy je tak jak lubimy.

Zaczęliśmy już pierwszego wieczoru. Hotel znajdował się przy samym placu de la Savane, grzechem byłoby nie pójść tam gdzie toczy się życie. Plac to bardzo ładny, soczysto-zielony skwer wzdłuż którego stoi kilka budek. Budki są pełne różnorakiego jedzenia i napitków. Najciekawsze jest jednak to co się dzieje przed nimi. Co wieczór ( nie tylko w weekendy ) grają muzyczne kapele i tańczą miejscowi. Turystów jak na lekarstwo…poza nami dwie osoby. Jest czwartek – to nie jest dzień, w którym przybijają statki, to dzień, w którym miejscowi dominują i bawią się. Warto, oj warto przybyć wcześniej na Martynikę, napić się rumu, potańczyć w towarzystwie miejscowych. Oczywiście oni taniec mają we krwi, ich ruchy są zupełnie inne. Mogłabym stać i tylko patrzeć.

Tuż przy Placu de la Savane  znajdujemy Bibliotekę Schoelchera. Victor Schoelcher , przedstawiciel ruchu abolicjonista i członek Martyniki i Gwadelupy od 1848 do 1850 roku, zdecydował się pozostawić swoją ogromną kolekcję 10.000 książek i 250 partytur dla Rady Ogólnej Martyniki pod warunkiem, że biblioteka będzie otwarta dla wszystkich, zwłaszcza dla instrukcji byłych czarnych niewolników. Styl budynku łączy w sobie wpływy bizantyjskie, nowej sztuki, sztuki egipskiej i Western Classic . Jest piękna. Zarówno w dzień jak i nocą nie potrafimy oprzeć się fotografowaniem.

Idąc dalej docieramy do Cathedrale Saint-Luis – Budowa katedry rozpoczęła się w połowie XVII wieku i została otwarta w 1657 roku. Z powodu klęsk żywiołowych, które przez lata nawiedzały Fort-de-France, obecna konstrukcja pochodzi z 1895 roku i została zbudowana z żelazną ramą aby stawić opór tym katastrofom. Jest to siódmy kościół, który wzniesiono w tym  miejscu, a został on zaprojektowany przez Gustawa Eiffela.

Kolejnego dnia rozpoczynamy Martynika Tour. Nasza „ biała strzała” mknie krętymi drogami, a my z nosami przy szybach zachwycamy się zielenią, ślicznie rozrzuconymi wśród wzgórz domkami, otaczającymi je plantacjami. Auto to swoboda. Przystajemy tam gdzie chcemy. Chcemy arbuza, banany, mandarynki…? Kramy przy drogach zapraszają na zakupy.

Docieramy do pomnika niewolnictwa Cap 110 nad brzegiem morza, a potem ruszamy na plażę Grand Anse du Diamant.

Plaża jest przepiękna w swej dzikości…długa…biała…z pochylającymi się w kierunku morza palmami, i zupełnie pusta w niektórych miejscach. Ludzi jest niewielu. Jak cudownie wyłożyć się na gorącym piachu! Morze wydaje się trochę zimne, a może to tylko pierwsze wrażenie zmarzlucha z zimnej Europy? Można tutaj spędzić błogie chwile.

Jadąc dalej przystajemy w miasteczku, zaglądamy do kościółka, spacerujemy po molo…miasteczko niczym nasze nadmorskie małe miasteczka…właściwie niczym się nie wyróżnia.

 

Kościoły są bardzo skromne. Zazwyczaj drewniane

Dzisiaj chcemy mieć plażowy dzień. Chcemy zobaczyć jeszcze kilka wcześniej wybranych miejsc.

Na Martynice jest dużo uroczych punktów widokowych. Zatrzymujemy się na jednym z nich. To świetnie zagospodarowane miejsce piknikowe, no i z widokiem za milion dolarów.

Spodobała nam się plaża przy hotelu Club Med Les Boucaniers. Piękne turkusowe morze, kolorowe palmy…tak kolorowe…odcienie żółci, zieleni…brązu…niczym jesienne drzewa. Tutaj, w towarzystwie miejscowych postanawiamy zorganizować sobie piknik. Nie my jedyni. Jeśli chcecie pobyć z miejscowymi, zobaczyć jak czas spędzają dzieciaki to tylko tutaj. Rewelacja!!!

 

Na Martynice nie mogliśmy nie dotrzeć do uznawanej za najpiękniejszą na wyspie plaży – Grande Anse des Salines. Uznawanej. Może gdybyśmy od niej zaczęli też byśmy tak uznali. Plaża na pewno jest bardzo ładna, gdy ją …widać. Niestety zalewa ją tłum, trudno jest się przecisnąć, znaleźć miejsce by się położyć.  Na plaży jest bardzo dużo knajpek, w których można kupić typowe europejskie jedzenie ale i kreolskie.

Nie mogliśmy odmówić sobie pływania w tych lazurowych wodach.

Podobno Ogród Balata jest przereklamowany. Podobno. Woleliśmy to sprawdzić sami i dobrze zrobiliśmy. Ogród botaniczny Balata znajduje się w niewielkiej odległości od Fort-de-France. Można tam bardzo łatwo dotrzeć komunikacją miejską, która funkcjonuje dość sprawnie. Co istotne – rozkładów jazdy na większości przystanków nie znajdziemy. Do ogrodu botanicznego kursuje bezpośrednio autobus nr 25 (średnio co 30 minut), który po drodze przejeżdża obok bazyliki Sacre-Coeur. Autobusy odjeżdżają z przystanku położonego obok cmentarza przy Rue Andre Aliker. Bilet można kupić  u kierowcy za 2,50 EUR. Dojazd do ogrodu Balata zajmuje 30 minut. Autobus po drodze wspina się praktycznie cały czas pod górę – widoki są obłędne – ściany zieleni.

Do ogrodu warto wybrać się rano, by uniknąć tłumów i móc swobodnie zachwycać się doskonale skomponowanymi tarasami egzotycznych roślin.

Bilet do ogrodu kosztuje 14 EUR. Po minięciu kasy, przechodzi się przez zabytkowy dom założyciela ogrodu, w którym zlokalizowana jest mała ekspozycja.

Dużą atrakcją w ogrodzie Balata jest możliwość jego zwiedzania mostkami wiszącymi wśród koron drzew, nawet kilkadziesiąt metrów powyżej poziomu gruntu. To nie pierwszy nasz raz, ale zawsze sprawia nam to nie lada frajdę.

 

Byliśmy w kilku ogrodach botanicznych, w różnych częściach świata, lecz ten zachwycił nas tym jak gustownie i ze smakiem został zaprojektowany. Wszystko pięknie się komponuje w całość. Naprawdę warto do niego pojechać.

A ty czasem w oczekiwaniu na autobus…

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy bazylice Sacre-Coeur. Architektonicznie jest bardzo ładna. W środku skromna, jak wszystkie kościoły na Martynice. Już jadąc autobusem widzieliśmy wyłaniające się pośród zieleni kopuły. Widok z cyklu uczta dla oczu.

i znowu czekając na autobus…

Wracając, zatrzymujemy się na obiad…no ok…na lekką przekąskę. Ale lokalizacja jest cudowna. Centrum kulturalne Camille Darsières jest tuż obok nas. Znajduje się w byłym budynku sądu w Fort de France. Przestrzeń gromadzi warsztaty artystyczne Miejskiego Departamentu Działań Kulturalnych w Fort de France. Kim była Camille Darsières?

Camille Darsières , której prawdziwe nazwisko brzmi Camille Appoline-Darsières, była prawniczką i politykiem Martyniki urodzonym w Fort-de-France i zmarła 14 grudnia 2006 roku.

Dzisiaj widzimy tutaj postacie teatralne, piękną architekturę, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Warto przejść się…pospacerować i na chwilę zatrzymać w ogrodzie. Może nie jest wielkich rozmiarów, lecz naprawdę urodziwy.

Czas na spacer ulicami miasta

Barbapapa zwasze mi się kojarzyła inaczej, od dzisiaj będzie z watą cukową na Martynice

Trzeba wstąpić na targowisko – Grand Marche Provisoire

Martynika się bawi! Wieczorami mieszkańcy nie tylko tańczą. Widzieliśmy dziesiątki osób zbierających się by wspólnie z własnej inicjatywy grać na bębnach. Jakie kto miał, takie niósł, ustawiali się w kręgu i zaczynał się niezwykły koncert. Robili do dla siebie, dla swojej radości, widownią byliśmy tylko my.


Co nas zaskoczyło:

– Cmentarze – dziwne, wręcz brzydkie, niczym blaszaki

– liczni rastamani i ich stan

– Fastfoody – liczyłam na kreolskie jedzenie

– Korki na drodze i ich styl jazdy ( brak kierunkowskazów )


Trochę ciekawej historii Martyniki:

Wyspa została odkryta przez Krzysztofa Kolumba, który w 1502 roku podczas swojej czwartej podróży do Ameryki na krótko przybił do brzegu w okolicach dzisiejszego Le Carbet. Pierwsi francuscy osadnicy pojawili się jednak dopiero w 1635 roku. Od tego czasu wyspa pozostawała niemal nieprzerwanie w rękach Francuzów. W 1946 roku Martynika uzyskała status departamentu zamorskiego Francji. Od drugiej połowy lat 60. XX wieku zaczęły aktywnie działać na wyspie ugrupowania, których celem jest niepodległość wyspy. By rozładować społeczne napięcie, władze francuskie w roku 1982 zdecydowały się na ograniczone reformy decentralizacyjne i samorządowe. W ich wyniku Martynika, będąc departamentem zamorskim Francji, uzyskała również status regionu. Z budżetu centralnego Francji wydzielono znaczne środki na rozwój tego biednego i przeludnionego terytorium. W efekcie żądania niepodległościowe osłabły (popiera je 2-4% obywateli).

Co ciekawe obserwując zwyczaje i zachowania miejscowej ludności stwierdzaliśmy, że są bardziej „francuscy” niż Francuzi. Przejęli francuskie zwyczaje, zarówno kulinarne jak i społeczne, religijne, kulturalne ( nie mylić z kulturowymi )


Obawialiśmy się, że nie będzie co zwiedzać, co robić na wyspie…a wyjeżdżaliśmy z poczuciem, że jeszcze jest kilka miejsc wartych odwiedzenia.

Takimi widokami żegnaliśmy się z wyspą.

komentarzy 29

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *