Azja,  Indie,  Podróże

DELHI – SZALEŃSTWO ZMYSŁÓW

Delhi – ile się naczytałam o tym mieście złego, to tylko ja wiem. Nie zrażałam się tym jednak z dwóch powodów. Po pierwsze wiedziałam, że potrzebujemy się zatrzymać na chwilę po długiej podróży, przespać, wymyć, odpocząć chwilę i poczuć klimat zanim zanurzymy się w Radżastanie, po drugie nigdy nie skreślam miast z definicji i pod wpływem opinii. Miasta można lubić lub nie. My lubimy.

Delhi jest świetnie skomunikowane dzięki licznym liniom metra. Jest więc bardzo przyjazne dla zwiedzania, również dla portfela zwiedzających. Można zwiedzać niezależnie, co było dla nas bardzo ważne i pozwoliło nam naprawdę polubić to miasto.

W Delhi można całkiem dobrze i ciekawie zaplanować sobie dzień, a nawet 2 dni zwiedzania. Jest sporo zabytków, rozlokowanych głównie w starej, a niektóre w  nowej części miasta, a kilka z nich usytuowanych jest także na przedmieściach. Tam tez łatwo dostać się metrem. Wszystko jest tutaj kwestią dobrego planu i organizacji.

Pierwszego dnia po odpoczynku postanowiliśmy zobaczyć tzw. must see. Najpierw jednak obowiązek – kupno biletów do Agry i z Jaipur do Bikaner. Po wyczytaniu w internecie, na forach informacji o fałszywych pomocnikach, kierujemy się na dworzec. W pewnej jednaj chwili, pytamy przechodnia czy idziemy w dobrym kierunku. Ten nas zawraca, i kieruje na schody…hmm coś się nam po kilku krokach nie zgadza. Zrozumieliśmy wtedy bardzo szybko, że Hindusi nawet jeśli nie rozumieją, lub nie znają odpowiedzi na pytanie to i tak ci jej udzielą, nawet jeśli błędnej, jeśli złej. Zastanawiałam się dlaczego tak robią i mam dwie teorie. Pierwsza – nie chcą wyjść na niewiedzących, druga  natomiast związana jest z ich uprzejmością, bo naprawdę tacy są – nie zostawią turysty bez informacji bo to niegrzeczne? Tak czy inaczej szybko nauczyliśmy się ograniczonego zaufania. Śmiem twierdzić, że dzięki temu, nikt nas nie oszukał, nie wykorzystał naszej niewiedzy, naiwności…nie padliśmy ofiarą naciągactwa.  Może dlatego mamy z Indii same dobre i bardzo dobre wspomnienia.

Wracając do penetrowania okolicy…Czas zaprosić Was na przechadzkę po ulicach miasta. Z zakupionymi biletami idziemy na stację metra, by dojechać do Czerwonego Fortu. Z Dworca New Delhi to zaledwie dwie stacje metrem. Chcieliśmy podjechać rykszą, ale i to doświadczenie zdobyte na samym początku podróży wiele nas nauczyło – nie warto! Korki są takie, że jeśli trzeba kawałek się przemieścić to tylko na nogach. Zdecydowanie szybciej i można pooglądać wokół wszystko to co się dzieje, a dzieje się, oj dzieje. Te miasta żyją!

Nieodłączny element kraju – uliczne, doskonałe jedzenie.

i ten koloryt…

Zawsze można chwilkę odpocząć na przykład na środku między ulicami. Stało krzesełko więc usiadłam.

Zatem podglądając mieszkańców i  wzbudzając spore zainteresowanie dotarliśmy do Fortu.

Czerwony Fort w Delhi (Lal Qila) – To niewątpliwe świadectwo potęgi dynastii Mogołów, od czasów towarzyszącego im splendoru i przepychu. Ogrom budowli podkreślają masywne mury fortu, rozciągające się na długości 2 km, a przybierające wysokość od 18 do 33 m. Shahjahan wznosił fort przez 10 lat z zamiarem przeniesienia stolicy z Agry do nowego miasta – Shahjahanabad. Z uwagi jednak na jego osadzenie w więzieniu, dokonane przez syna Aurangzeb’a, plan nie został zrealizowany. Tym samym mogolska władza sprawowana z Delhi trwała krótko. Aurangzeb był pierwszym i ostatnim wielkim cesarzem mogolskim, który tam osiadł.

Od momentu odzyskania niepodległości, z Fortu wielu polityków przemawiało do narodu. Współcześnie, każdego roku w Dzień Niepodległości (15 sierpnia) swoje przemówienie do narodu wygłasza stąd premier Indii.

Przed wejściem stoją monumentalne słonie – hindusi robią sobie przy nich sesje zdjęciowe, zresztą oni wszystko fotografują i wszystkich. My wielokrotnie pozowaliśmy do zdjęć z nimi po kilkanaście minut. Zastanawiałam się nie raz co oni robią potem z tymi zdjęciami. Selfi tu selfi tam….nawet podczas jazdy schodami ruchomymi na dworcu. Jakiś obłęd.

I ci ludzie…kolorowi, otwarci….

Sam fort jest naprawdę czerwony, bardzo ładny, monumentalny. warto zwrócić uwagę na drzewo na terenie ogrodu o nazwie BANIAN –  bardzo ciekawe i jest to drzewo narodowe Indii. W parku chwilę odpoczęliśmy, złapaliśmy perspektywę .

Zaraz po wejściu przez Bramę Lahore znajduje się tzw. kryty bazar – Chatta Chowk. Całkiem fajne miejsce na zakupy. Aby tam wejść nie potrzeba biletu wstępu do Czerwonego Fortu. Nabyłam tam kapelusz, z którym się nie rozstawałam przez cały pobyt w Indiach. Oj warto chronić się przed słońcem. Palące, przeszkadzające w zwiedzaniu, ale przecież tak upragnione przez nas przylatujących tu z zimnej Europy.

Z Fortu idziemy do Meczetu. Po drodze zajadamy na ulicy, smażone samosy, kosztujemy ostrych sosów. Od pierwszych chwil nie mam obaw przed jedzeniem z ulicy czyli tak ja lubię. Co ciekawe – wszystko wygląda naprawdę czysto. Podawane jest na talerzykach jednorazowych, lub w jednorazowych miseczkach. Byłam bardzo  radośnie zaskoczona bo przecież takie smakołyki są najlepsze.

Obawiałam się, że będę musiała z nich zrezygnować bo przecież Indie to brud, ale  rzeczywistość okazała się już…zmieniona. Jedyne na co bym nigdy się nie skusiła to soki z limonki wyciskane i mieszane z wodą, wlewane do szklanek wielokrotnego użycia. Oni pili to cały czas, pewnie super orzeźwiało, ale mnie to nie przekonywało. Może gdyby to był rum. A mają zacny.

Meczet Piątkowy – Nazwa budowli nawiązuje do tradycji budowli sakralnych w islamie. W każdej miejscowości gdzie zamieszkiwała społeczność muzułmańska budowano jeden centralny meczet na tyle duży, aby pomieścić w nim całą gminę w czasie obowiązkowych, piątkowych modlitw. Wikipedia podaje – Budowla położona jest na wzgórzu w centrum starego miasta Delhi. Do wnętrza prowadzą 3 bramy. Meczet zbudowany jest z czerwonego piaskowca i białego marmuru. Obszerny dziedziniec meczetu może pomieścić 25 tysięcy osób. Posiada dwa minarety o wysokości 41 metrów. W zbiorach meczetu znajduje się kopia Koranu spisana na jeleniej skórze. No i właśnie w takim miejscu właśnie się znaleźliśmy, mogliśmy dokładnie go sobie pooglądać. Ja lubię maczety ze względów architektonicznych. Zresztą nasze kościoły tez lubię z tego samego powodu.

Zachęceni łatwością zwiedzania i przemieszczania się, pojechaliśmy metrem do Agrasen ki Baoli.  W samym centrum wielkiego miasta taka perełka architektoniczna. Agrasen ki Baoli jest jednym z zachowanych starożytnych stepwell w Delhi. Obecnie jest chronionym zabytkiem w ramach badań archeologicznych w Indiach. Ma trzy piętra i 108 schodów, które schodzą do studni. Woda w studni Agrasen Ki Baoli ma za zadanie hipnotyzować ludzi i zachęcać ich do popełnienia samobójstwa. Mówi się, że studnia miała czarną wodę, która tajemniczo zabijała ludzi. Nie wiem, jak daleko te historie są prawdziwe, ale obecnie studnia jest prawie sucha. A budowla schodząca w głąb ziemi naprawdę piękna i warta chwili zatrzymania się. To miejsce, w którym spotykają się pary. Nam się bardzo podobało.

Do Agrasen wybraliśmy się już tuk tukiem. Z tego miejsca zabrał nas w kolejne i czekał na nas. Miała to być katedra, ale kto by mu kazał rozróżniać katolickie kościoły. Przypadkiem trafiliśmy zupełnie gdzie indziej. Zorientowaliśmy się, ze to nie tutaj mieliśmy być, ale co zobaczyliśmy to nasze. Oczywiście tam gdzie chcieliśmy być, też trafiliśmy.

Tour z tuk tukowcem zakończyliśmy przy Parlamencie. Zmierzchało. Budowle już zaczynały rozświetlać się, przyciągając uwagę…już zaczęło się robić nastrojowo. Nie przez przypadek znaleźliśmy się w tym miejscu, o tej porze. Chcieliśmy zobaczyć nocą Bramę Indii. I tak w tąa i z powrotem jeździliśmy i chodziliśmy po wspaniałej Rajpath.

To Droga Królewska, lub jak kto woli liczący 3,2 km długości bulwar, przy którym odbywają się obchody najważniejszych świąt państwowych.. Na zachodnim krańcu znajduje się Rashtrapati Bhavan, czyli Dom Prezydencki. I właśnie tutaj znaleźliśmy się na samym początku. To oficjalna rezydencja prezydenta Indii, wzniesiona pod koniec lat 20. XX w. Budynek otaczają Ogrody Mughal, zajmujące powierzchnię 130 hektarów. Od strony północnej i południowej siedziba prezydenta sąsiaduje z rządowymi budynkami ministerialnymi, ale architektonicznie nas nie urzekły. Z kolei na wschodnim krańcu Rajpath wznosi się imponująca Brama Indii (India Gate).

Ta kamienna, mierząca 42 m wysokości budowla przypominająca Łuk Triumfalny, jest poświęcona 90 tysiącom żołnierzom indyjskiej armii, którzy zginęli w czasie I Wojny Światowej. Nocą Brama Indii robi wrażenie. Dotarliśmy do niej pomiędzy tłumem ludzi  i licznymi kramami z jedzeniem, piciem, drobiazgami dla dzieci. Hindusi lubią świętować i spędzać czas na ulicy. Gdy robi się szarówka, z domów wychodzą całe rodziny by wspólnie spędzać czas, spacerować, jeść. Nie wiem ilu spotkaliśmy w Dehli turystów, ale mogłabym policzyć na jednej ręce. To przede wszystkim Hindusi zwiedzają. I dobrze.

W planach była jeszcze Świątynia Lotosu, ale zmęczenie dało o sobie znać. Metrem szybciutko wróciliśmy do wygodnego, czyściutkiego hotelu i z przyjemnością zjedliśmy wspaniałą kolację na dachu hotel, popijając zimnym piwem, a smakowało po takim dniu wybornie. Spać kładliśmy się z poczuciem spędzenia wspaniałego dnia, wszystko nam się podobało, cieszyliśmy się każdą chwilą…i tak było już zawsze, co wieczór, co dzień.

Muszę napisać kilka słów o śniadaniu…bo sceneria piękna – tenże dach, bo i smaki indyjskie, bo każde życzenie spełniane – naleśniki, jajecznica, omlety….niby jak wszędzie, ale zanim zjesz  jeszcze ci dają owoce i muffinki na wynos, tak nas zresztą pierwszego dnia przywitali – koszem owoców i przekąsek. Lubię taka ich uprzejmość. Niby to niewiele kosztuje, a jednak nie w każdym hotelu, kraju o takich drobiazgach się myśli. A to takie proste.

Na dzisiaj plan też był. Ale od czego są plany? Oczywiście by je trochę pozmieniać. Z dzisiaj mamy na pewno dwa miejsca, których żałujemy – jedne, bo pojechaliśmy do niego i drugie, bo odpuściliśmy. Ale od początku. Początek jak zawsze na stacji metra.

Docieramy do niej wchodząc na most, z którego doskonale widać cały dworzec New Delhi – robi wrażenie. Przez myśl mi przeszło pytanie retoryczne – jak ja się tam odnajdę gdy będziemy kolejnego dnia jechać do Agry. Pytanie retoryczne, bo po co sobie tym głowę zawracać patrząc na ogrom? Ta droga do metra była bardzo ciekawa – najbardziej od momentu, w którym zaczynały się męskie publiczne toalety. Słowo Publiczne – oddaje kwintesencję tegoż słowa, bowiem toalety nie są absolutnie zamykane. Panowie załatwiają swoje potrzeby naprawdę publicznie. Pisuary…choć nie wiem czy tam były prawdę mówiąc, jeśli tak to jedynie one były oddzielone od siebie, pewnie po to by się nie podglądali. Ale że ja mogłam na to patrzeć to już nikomu nie przeszkadzało. No poza mną właśnie. Przemykałam więc szybko wciągając wcześniej powietrze do płuc, a oddychać zaczynałam dopiero w progu stacji metra. Jestem teraz tak wyćwiczona w oddechach, że mogłabym mieć z pewnością lepsze osiągi podczas pływania pod wodą. Oto one!

Tym razem jedziemy metrem bardzo długo. Nasz kierunek to  Kutub Minar. Wysiadamy na stacji metra o tej samej nazwie i odmawiając tuk tukom idziemy na nogach. Trudno jest im odmawiać bo wyrastają z każdej strony. Dopiero gdy powiedziałam, że ja muszę chodzić pieszo, żeby schudnąć, chłopak się uśmiechnął, pokiwał głową i dał spokój. Tylko nie wiem co to kiwanie głową miało znaczyć. Dlaczego chcieliśmy iść na nogach? Otóż ważna uwaga – Tuk tuk zawiezie od razu do głównego minaretu, a wcześniej jest przepiękny ogród różany z grobowcami, meczetem – do których naprawdę warto pójść. To był początek naszej podróży po Indiach. Umówiliśmy się sami ze sobą, że nie będziemy się wykańczać biegając w celu zaliczenia wszystkich punktów od A do Z. Gdzieś w tym wszystkim chcemy mieć chwilę by się zatrzymać, porozglądać lub zwyczajnie usiąść, poczuć.

Zaczęliśmy wiec od spaceru pośród naprawdę pięknych budowli. Kutub Minar- zostawiliśmy sobie na deser. Może dzięki temu wszystko było zbalansowane i naprawdę smakowało.

Jest tam gdzie pospacerować. Nasz kolejny cel.

I kolejne cuda architektury…

i kolejny Tomb…

jest tu ich trochę. Kolejny. A w nim spotkaliśmy śpiewającego arie Hindusa…chwytało za serce….

Kierowaliśmy się do Kutub Minar, ale zanim do niego trafiliśmy, mieliśmy okazję zobaczyć jak żyją ludzie. Tradycyjnie już kierowano nas w różne strony i przez jakiś czas kręciliśmy się w kółko, poznając dzięki temu okolicę.

Kutub Minar  to nazwa całego kompleksu, jednak jego najbardziej istotnym i rzucającym się w oczy elementem jest minaret. To wieża zwycięstwa, przypominająca w stylu wieże afgańskie i pełniąca funkcje minaretu. Ma blisko 73 m wysokości (co stanowi najwyższy na świecie minaret z cegieł), a jej średnica maleje ku górze. U podstawy wynosi 15 m, a u szczytu 2,5 m. Przypatrując się wieży można dostrzec 5 poziomów, oddzielonych balkonami. Pierwsze trzy są wykonane z czerwonego piaskowca, a 4. i 5. zarówno z piaskowca, jak i marmuru. Na całej jego wysokości wyryte są doskonale zachowane inskrypcje z Koranu. No cóż mogę napisać – wyjątkowo piękne miejsce, zachwycająca architektura…tak wiem powtarzam to wciąż a to dopiero początek. No i będę chyba powtarzać bo słów zaczyna mi brakować. W Indiach zachwycały mnie kolumny, dekory, sklepienia, pietyzm w wykonaniu i każdy szczegół.  Pół dnia spędziliśmy w całym kompleksie i naprawdę było co oglądać i podziwiać.

Dawno nie widziałam tak pięknie zdobionych elementów

I z pozdrowieniami dla Majów- piękna piramida schodkowa

Chcieliśmy jeszcze raz podjechać do Bramy Indii by przekonać się, czy za dnia, też nam się spodoba. Podobała nam się bardzo.

Jedziemy dalej

Jeszcze jedno wspaniałe miejsce. Purana Qila – 16 wieczny fort. Uważa się, że jest to miejsce jednej z najstarszych osad w Delhi: Indraprastha, legendarnej stolicy Pandavów. Wykopaliska ujawniły osady z IV-III wieku p.n.e. oraz fragmenty ceramiki, które mogły pochodzić z 1000 pne. Purana Quila ma trzy majestatyczne bramy:

Humayun Darwaza

Bara Darwaza

Talaqi Darwaza

Trzy bramy są piętrowe i zbudowane z czerwonego piaskowca. Humayun Darwaza i Bara Darwaza były dwiema bramami, które mogły wejść do starego fortu. Wejście było zabronione przez Talaqi Darwaza, jak sama nazwa wskazuje. Talaqi oznacza „zabronione” Pozostałe dwie atrakcje na terenie fortu to:

Qila-I-Kuhna Masjid,

Sher Mandal

małe muzeum

Qila-I-Kuhna Masjid został zbudowany przez Sher Shaha, gdy zdobył on Purana Quila po pokonaniu Humayuna w 1541 roku. Sala modlitewna jest najbardziej imponującą częścią masjidów, która ma pięć bram z łukami w kształcie końskich butów.

Dzień zakończyliśmy podziwiając  współczesną świątynię – Lotosu. Po drodze moglismy przyglądać się życiu przy rzekach…

…spotkaniom mieszkańców, którzy bardzo się cieszyli z naszej obecności.

Miejsce jest usytuowane z dala od centrum i pozwala odnaleźć spokój i ciszę w tym wielkim mieście, a dodatkowo łączy wyznawców wszystkich religii. W nocy podobała mi się bardzo.

Natomiast również współczesnym, cieszącym się ogromnym zainteresowaniem Hindusów projektem, jest Akshardham Temple – jeśli ktoś lubi tłum…niewyobrażalny tłum i Disneyland – my uciekliśmy błyskawicznie. Absolutnie nie podobało  nam się. Oto jej zdjęcie – wygląda pięknie, ale jest takim parkiem rozrywki dla mieszkańców.

Delhi zasługuje na dwa dni uwagi. Obojętne przed czy po zwiedzaniu reszty Indii. Nam opcja „przed” sprawdziła się na pewno z powodu bezbolesnej aklimatyzacji. Te dwa dni zwiedzaliśmy, poznawaliśmy miasto, zachowania Hindusów, przywykaliśmy do nich, ucząc się ich trochę. Miasto bardzo nam się podobało. Jest bardzo proste w organizacji samodzielnych wypadów, dobrze skomunikowane. Hindusi inni niż ci poznani na południu. Wszystko było lepiej i lepsze niż zakładaliśmy. Z rozbudzonymi apetytami jedziemy do Agry ! Jeszcze rzut okiem na hotel…

…i następnego dnia rano stawiamy się punktualnie na peronie. I zaczęła się przygoda!!!

 

Informacje praktyczne:

  • Warto poszukiwać hotelu w pobliżu dworca i stacji metra. Nasz nazywał się Primje i gwarantował bezpłatny transfer z lotniska
  • Przejazdy metrem są bardzo tanie. Nie korzystaliśmy z żadnych kart choć początkowo mieliśmy taki plan. Po przeliczeniu okazało się, że byłoby to zupełnie nieopłacalne. Kupowaliśmy Tokeny na każdy przejazd. Ceny od 20-40 rupii czyli od 1 zł do 2 zł
  • W Dehli na dworcu New Dehli warto kupić bilety na pociągi, jeśli wybieracie się dalej w trasę. Pamiętacie tylko, żeby nie słuchać nikogo, nie pytać o drogę – iść zdecydowanie do hali głównej na pierwsze piętro do jednego, jedynego biura, w którym kupuje się bilety bez pośredników. Pomocny personel wyszuka najlepsze bilety i połączenia w najlepszej, akceptowalnej cenie.
  • Zwiedzając Delhi trzeba też wziąć pod uwagę, że niektóre z najważniejszych zabytków są zamknięte w poniedziałki. Dotyczy to Czerwonego Fortu (Lal Qila), Muzeum Narodowego, Muzeum Poświęconego Pamięci Indiry Gandhi, Świątyni Lotosu oraz Świątyni Akshardham.
  • Wejście do Fortu – 500Rs czyli 25 zł od osoby. W przechowalni trzeba zostawić statyw.
  • Bilet na pociąg do Agry ok 35 zł, klasa 3 AC
  • Na dworcu nie słuchamy nikogo poza megafonem, czytamy tablice, pytamy w okienku informacji – tez nas chcieli oszukać mili panowie twierdząc że do Agry to na pewno z innego peronu, mimo, ze pociąg był już wyświetlony. Dlaczego? No bo gdybyśmy do niego nie wsiedli to oni na pewno by nam pomogli kupić bilet na następny – ograniczone zaufanie warto mieć włączone i uśmiech i humor – Indie są takie kolorowe

 

Czego żałujemy? Tylko tego, że brakło nam czasu by wejść do Humayuns Tomb. Zróbcie to koniecznie!

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *