Afryka,  Tanzania - Zanzibar

STONE TOWN – SPOWITY HISTORIĄ

Stone Town – to miasto z historią. Bolesną historią. To tutaj rozegrała się najkrótsza wojna w historii świata – trwała zaledwie 45 minut. To tutaj był punkt przerzutowy niewolników, tu ich sprzedawano i tutaj więziono. Gdy oglądałam te miejsca, z trudem powstrzymywałam łzy pomieszane ze złością i z niedowierzaniem, że my ludzie – ludziom potrafimy zgotować taki okrutny los. I to nawet po sąsiedzku, nawet z jednej wioski…

Zanzibar to nie tylko plaże…gdy czas idealnej laby minął, z naszym kierowcą udaliśmy się do Stone Town – tam również mieliśmy zarezerwowany hotel i apetyt na zwiedzanie. Po drodze chcieliśmy zahaczyć jeszcze o domostwa, pooglądać zwyczajne życie. Panowie nasi wpadli na pomysł, by kierowca zawiózł nas gdzieś gdzie będą mogli kupić pamiątkowy rum zanzibarski.  Jakież było nasze zdziwienie gdy zatrzymał się przy farmie przypraw i szeptem zaczął rozmawiać z miejscowymi mężczyznami. Po chwili ktoś zadzwonił gdzieś i przed nami pojawił się facet z dwiema plastikowymi  butelkami po oranżadzie wypełnionymi …rumem…Szok, nie o to nam chodziło. Chcieliśmy oryginalny rum na prezenty, a nie do spożycia.  Do głowy by mi zresztą nie przyszło by to pić…brrr Przy okazji zobaczyliśmy na czym polega impreza zwana- farma przypraw – totalna szopka pod turystów. Ceny przypraw dużo wyższe niż na targu w stolicy, a reguła wzajemności nakazuje ze swoją siłą coś jednak na takiej farmie  kupić, tym bardziej, że miejscowi wyplatają krawaty i kapelusze z palmy uszczęśliwiając na siłę turystów. Plastikowa impreza. Na szczęście mogłam zasymilować się z kobietami i dziećmi mieszkającymi niedaleko i to było o wiele przyjemniejsze. Mogłam zobaczyć jak zanzibarskie kobiety otoczone wianuszkiem dzieci, ubrane w piękne kolorowe chusty siedzą na ziemi wokół domostw i piorą, łuskają ziarna. Wszystkie prace domowe wykonują wspólnie. Tak ze sobą żyją. Podoba mi się.

Dojeżdżamy do hotelu w Stone Town. I znowu najmilsza obsługa jaką widziałam. Są tak proklientcy, że mogłabym na Zanzibarze robić szkolenia z obsługi klienta. Hotel w stylu arabskim. Piękne wnętrze, zaskakujące pokoje, a prysznic? Super. Na dachu basen. Pokój też w stylu arabskim.

Ale stare miasto czeka. Więc szybko się przebieramy i znikamy w wąskich uliczkach. Stone Town jest urocze, choć bardzo zniszczone i zaniedbane. Wilgoć niszczy mury, sprawiając, że czernieją, nikt tego nie odnawia, nie naprawia zniszczeń. Jednak gdy tylko zapuszczamy się w te uliczki czujemy, że moglibyśmy tak kilka dni tutaj powłóczyć się. Miasto tętni życiem. Wymieniamy dolary na szylingi, bo tutaj płaci się najtaniej ich walutą i oglądając przydomowe kramy i kramiki z pamiątkami idziemy do domu Freddiego Mercurego. Tego bym sobie nie odpuściła. Dom jak dom…nie czuję wcale ducha piosenkarza. Żył na Zanzibarze tak krótko, że nie sposób dostrzec coś faktycznie jego z przeszłości, raczej wszelkie pamiątki są współczesne, z czasów jego sławy. Dom jest przy jednej z ładniejszych, szerszych ulic, którą docieramy do nadmorskiej restauracji na zimne piwo i urodzinowe wino. Jest pięknie. Zwiedzamy tak jak lubimy – bez pośpiechu, z miłymi  przerwami.

i gubimy się w uliczkach

Idziemy do Fortu

Czas na Pałac Wiatrów – ups…nieczynny. Pora deszczowa chyba nie była łaskawa dla Pałacu, popękał i …i na razie nikt nie myśli o pracach remontowych. Szkoda, tak bardzo chciałam wspiąć się na szczyt wieży, najwyższy punkt widokowy w mieście.

Usytuowany po sąsiedzku Pałac Sułtana jest czynny więc wchodzimy do środka. Wnętrza sprawiają wrażenie zaniedbanych, mnie zainteresowały obrazy księżniczki.  Jest też w Pałacu obraz Królowej Elżbiety. Ściany jednak są pomalowane lamperią, ogólny nieład i chyba nawet brud nie robią dobrego wrażenia.

Uprzejmy kasjer na nasze pytanie o pomnik niewolników, zostawia swoje miejsce pracy i idzie z nami na spacer, aby osobiście pokazać nam drogę. Tu muszę wspomnieć o ich gotowości do niesienia pomocy. Mieszkańcy widząc turystów potrafią oderwać się od swoich zajęć i towarzyszyć w zwiedzaniu. Może się to wydawać nachalne, ale warto z tej okazji skorzystać, bo chłopaki opowiadają naprawdę ciekawie, wszystko pokazują i wcale nie wołają, że trzeba im zapłacić. Co nie znaczy, że nie warto docenić ich pomocy.

Ale wracając do naszego kasjera…gdy nas prowadził kątem oka zauważyłam piękną fasadę w miarę odnowionego budynku. Okazał się nim hotel z restauracją z widokiem. Wdrapaliśmy się na najwyższe piętro. Widok może nie spektakularny, ale jedzenie wspaniałe. Lekka przerwa i już spacerkiem idziemy dalej.

a tak wygląda wnętrze tego hotelu

Idziemy dalej, miasto coraz bardziej nam się podoba, zaczyna nas wciągać. Ono żyje pełnią siebie, w każdym rogu, w każdej uliczce coś się dzieje.

Docieramy do miejsca , w którym odbywał się targ niewolników. Sąsiaduje z katedrą. Kościół jakich wiele. W środku panuje przyjemny chłód, dający odpocząć od upału na zewnątrz. W ławkach siedzi tylko kilka osób. Chłopcy – samozwańczy  przewodnicy wskazuje na kolumny do góry nogami – podobno z powodu wycieńczenia niewolników i na posadzkę przed ołtarzem wyłożoną czerwonej barwy marmurem. W samym środku marmurowej płyty wyróżnia się kamienne koło. Jeszcze sto pięćdziesiąt lat temu znajdował się tu przestronny plac. Koło upamiętnia miejsce, w którym stał wysoki drewniany pal. Ziemia dookoła niego codziennie przesiąkała krwią biczowanych niewolników przykutych do pala. O tym właśnie przypomina czerwony marmur. Zanzibar stał się w XVIII wieku centrum handlu niewolnikami w basenie Oceanu Indyjskiego za sprawą rządzących wyspą Arabów z Omanu. Jednak nie działali przecież sami- pomagali im  ludzie Suahili zamieszkujący wybrzeże wschodniej Afryki i Zanzibar, którzy także chętnie rozwijali ten intratny interes. Biali kupowali niewolników do pracy w koloniach, ale to sami Afrykańczycy sprzedawali wziętych do niewoli wrogów, a czasem i współplemieńców za kilka drobiazgów. Miejsce bardzo wzruszające. Historia opisana na standach w muzeum szokuje.

Oto Katedra i miejsce przechowywania niewolników.

A tu miejsce upamiętniające niewolników.

Wracamy uliczkami miasta, nadal chłonąc wszystko wokół. Docieramy do Hotelu by wykąpać się w basenie i porwać naszych przyjaciół w dalszą drogę.

Nasz hotel i Fort znajdujący się vis a vis. Hotel ma strategiczne położenie, do tego te wspaniałą obsługę i basen.

Wieczór spędzamy na placyku u dziadziusia robiącego od lat kawę. Pijemy z malutkich arabskich filiżanek – naparstków, zachwycając się zarówno smakiem jak i wrażeniem jakie robimy na siedzących wokół mężczyznach. Jesteśmy jedynymi białymi. Jedynymi kobietami. Jedynymi z dziećmi.

Miasto pozostanie w mej pamięci jako przyjazne. Nawet nocne spacery były bezpieczne. Ale czy w takim towarzystwie mogłoby być inaczej?

Czeka nas jeszcze koloryt na targu w parku- zjadamy pizze zanzibarską- mnie smakuje, ale się nie zachwycam, bardziej podobają mi się same stragany, przyjazne zaproszenia, a ze smaków kebab i pizza na słodko z bananami. Owoce morza nie wyglądają na świeże, więc nie ryzykujemy przed podróżą.

To ważny dla mnie dzień, więc gdy wszyscy wracają do hotelu na odpoczynek, my idziemy jeszcze na dobre chłodne wino, które pite przy akompaniamencie szumu fal…smakuje wybornie. Trwaj chwilo trwaj. Jak mi tu dobrze i bezpiecznie. Brakuje mi jeszcze dwóch dni do takiego dopełnienia. Chyba drugi raz w życiu myślę, że może wrócę…chyba się starzeję.

Nie będę robiła podsumowania. Powiem tylko tak: nas zaskoczył, zauroczył, a każdy niech doświadcza sam bo warto. 

Warto z powodu plaż, ludzi, jedzenia, Starego Miasta i jego historii, z powodu przyrody i takich widoków

Do następnego razu !!!

A niektórzy chyba są zdziwieni, że czas wracać…

 

 

komentarze 3

  • Dorota Yamadag

    To jest to !!! Cos fantastycznego !!!! Pamietalam, ze kiedys gdzies widzialam ciekawy reportarz z Zanzibaru i nie byly to plaze. Edyta, pokazalas dokladnie to co mnie taz zauroczylo i pomyslalam, ze bardzo kiedys chce to miejsce zobaczyc. Wspaniale zdjecia i relacja. Dzieki. No a Freddie, to wisienka na torcie <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *