OAZY, WĄWOZY I PLAŻE OMANU
Decyzja o Omanie była dość spontaniczna, ale zdecydowanie zainspirowały mnie do niej zdjęcia oaz i wąwozów. Gdy je oglądałam marzyłam o tym by się tam znaleźć. A po co są marzenia? No właśnie. Nasza trasa nie mogłaby przebiegać z pominięciem tych cudownych miejsc.
Po nocy na pustyni, w fantastycznych nastrojach, po pysznym śniadaniu wyruszamy w trasę. Najpierw dopompowanie oponek. I w długą. Plan jest taki: Wadi Bani Kadi, Sur, Al Haad Fort i koniec na Ras Al Jinz Turtle Reserve. A kolejnego dnia perełka – Wadi Shab
Wadi…to wspaniałe wąwozy, to oazy kipiące zielenią rozłożystych palm, to fantastyczne formacje skalne i przede wszystkim baseny naturalne, w których można się schłodzić, popływać podziwiając to okoliczne dobrodziejstwo.
Dla mnie coś wspaniałego. Najlepiej jechać z samego rana, zwłaszcza jeśli komuś zależy na świetle do zdjęć. Pierwszym Wadi było Wadi Bani Kali. Po drodze zatrzymujemy się co jakiś czas, bo widoki nas wzywają i nasz obiektyw szaleje. Gdy dojeżdżamy do parkingu, jeszcze są miejsca. Od parkingu idzie się kilka minut i już naszym oczom ukazują się pocztówkowe widoki.
Postanowiliśmy najpierw iść jak najdalej, aż do jaskini o której słyszeliśmy od innych turystów, a dopiero w drodze powrotnej poszaleć w wodzie, schłodzić ciała. Droga do jaskini trochę trwa, no i oczywiście wymaga skakania po skałach, skałkach. Stopień trudności nie jest duży, ale żałowałam, że wybrałam się w japonkach – czułam każdy kamyczek, a czasami jest też ślisko.
Jaskinia…? Hm…Gdy ją zobaczyliśmy poczuliśmy ogromne rozczarowanie. Opisałabym ją tak: wąska dziura w skale, ot taki otwór.
Miejscowi powiedzieli nam, że gdy przez niego wejdziemy to po 5 minutach drogi dotrzemy do jeziorka. Zabrzmiało dobrze dla Wojtka, ale dla mnie nie na tyle by się przeciskać. Już jakiś czas temu pogodziłam się z tym, że chyba mam klaustrofobię i nic nie muszę wbrew sobie robić. Wojtek wrócił rozczarowany i z obdartymi plecami, stwierdzając, że nie warto. Czekając na niego widziałam wielu wchodzących i rezygnujących. Wybór należy do każdego. Zdjęcia zrobione przez Wojtka przekonały mnie ostatecznie, że zrobiłam dobrze.
Jeziorko wewnątrz
A tak wygląda wnętrze
Czas wracać bo czekała nas ta przyjemna część czyli relaks w czyściutkiej wodzie, której temperatura sprawiała, że nie chciało się z niej wychodzić. To było fantastyczne orzeźwienie, a jednocześnie piękne doświadczenie wizualne…płynąc pomiędzy skałami, z widokiem na palmy można było się zachłysnąć, zachwycić…i chcieć więcej.
Powoli żegnamy się z Wadi. Jedziemy do Sur.
Sur to piękne nadmorskie miasto. Okazały meczet i jak wszędzie w Omanie wieże, oraz cudowne widoki. W tym mieście bardzo podobała nam się architektura. Domy prywatne jedne z piękniejszych w krajach arabskich. Estetyczne, duże, ciekawe. Tu nie ma tzw „dziadostwa wokół” brudu, nieładu…tu jest zadbanie i elegancko. Naprawdę miło się to ogląda.
Całkiem ładne wille …
Meczet. spotkaliśmy tu przefajnych chłopaków. Ciekawe jest to jak sie widają ze sobą – chwytają się za prawe dłonie, i dotykają nosami.
I widok – jak wszędzie
Blisko Sur jest kolejne miasto, właściwie miasteczko. Posiada ono interesujący fort i naprawdę ładną plażę. Co ciekawe w sezonie składania przez żółwie jaj, czyli najlepiej od marca, można je tutaj spotkać, bez konieczności jechania do rezerwatu. W Al. Hadd, bo o nim mowa, ponownie kawa…to już rytuał…i wspomniany fort. Ale ten nas zaskoczył. Nie tylko dlatego, że wstęp był darmowy…ale w środku było tyle ciekawych rekwizytów, że w całej w Nizwie nie zebralibyśmy tego. Przepiękny.
i jego strażnicy
Chcieliśmy zamieszkać na plaży…cóż chyba nam nie dane było…Znowu się zakopaliśmy i znowu nam dobrzy Omańczycy pomogli. Podjechał facet, zapytał co jest…wrócił po 10 minutach z liną. Holowanie w wersji 9 Omańczyków i lina okazało się skuteczne. Ja już byłam spokojna. Już się nauczyłam, że tutaj wszystko się załatwi, że nikt mnie w potrzebie nie zostawi. I tak też się stało.
Pojechaliśmy do rezerwatu Żółwi. Ale najpierw rozbicie namiotu. Podjeżdżamy i po lewej widzimy auto z namiotem. OOO to i my się rozbijemy. Sąsiedzi byli Szwajcarami. Przefajni. W grupie raźniej.
Kilka ważnych informacji – choć Sąsiedzi nasi nie mieli biletów – a rezerwuje się je na stronie – www.rasaljinz-turtlereserve.com weszli bez problemu. Bilety kosztują 70 zł od osoby. Płaci się na miejscu, nawet przy rezerwacji internetowej. W ten sposób rezerwując, otrzymuje się tylko potwierdzenie i informacje o której i gdzie należy się stawić. Warto iść na godzinę 21,00. Rano zwykle jest po żółwiach. Sezon trwa od marca…a my choć nie w sezonie i tak mieliśmy szczęście oglądać i te schodzące z plaży i te przypływające. Wrażenia fantastyczne. Najpierw się długo czeka na swoją kolejkę- wszyscy idą w grupach. Potem nocny spacer po plaży. Wreszcie dociera się do miejsc składania jaj. Wojtek jako ten bardziej dociekliwy przyuważył też żółwie wychodzące.
Tej nocy było wyjątkowo.
Kolejny dzień był ostatnim w aucie…chcieliśmy dotrzeć i do oazy, i dziury w ziemi. Zaczynamy wcześnie rano.
Aby dotrzeć do Wadi Shab trzeba najpierw przeprawić się łódką na drugą stronę rzeki, co choć trwa bardzo krótko, stanowi atrakcję samą w sobie. Potem czeka nas 40 minutowy spacer wąwozem, ale utartymi ścieżkami, czasami wymagającymi pokonania skał, głazów różnej wielkości. Uwielbiam po nich skakać i chyba zawsze bezwiednie wybierałam trudniejszą drogę. Tym razem również, wyznając zasadę – robimy zdjęcia od razu, nie czekamy na drogę powrotną – wygraliśmy ze światłem. Pewnie, że szliśmy wtedy dłużej do celu, ale jak było pięknie i przyjemnie. Każda rzecz budziła nasz zachwyt : a to skały, a to wykrzywiona palma, mini wodospad, pionowość ścian wąwozu, nawet pan z osiołkiem…zdjęciom i podziwom nie było końca. W tych miejscach naprawdę jest przepięknie. I już nie o samo pływanie w wodzie chodzi, lecz o samą drogę, o kontakt z ta naturą, która tu sporo zdziałała.
Skoro jesteśmy w trakcie podziwiania formacji skalnych to postanawiamy obejrzeć z bliska coś mnie urzekło na zdjęciach w internecie – zapadlisko krasowe Bimmah. stosunkowo niewielki lej krasowy, ma około 30 metrów głębokości. Bimmah wypełniony jest krystalicznie czystą wodą. Dzięki czemu jest wielką atrakcją turystyczną. Głębokość studni Bimmah wynosi około 20 metrów. Pod wodą znajduje się 500-metrowy tunel, który łączy lej krasowy z morzem, tutaj woda słodka miesza się z wodą morską. Jak smakuje? Jak rozcieńczona woda morska.
Rankiem oddajemy nasze auto. Wypucowaliśmy je. Było piękne. Tak jakby nie przeżyło tych gór, pustyń, oaz…jakby nic się nie stało. Czekaliśmy na te chwilę – na lot do krainy all inclusive…by po znojach i trudach podróży zaznać luksusu. Do Salalah polecieliśmy Air Oman. Bardzo porządne linie, nowe samoloty, z poczęstunkiem na pokładzie. Podobał nam się ich film instruktażowy – całkiem dobra reklama kraju.
Wybraliśmy najlepszy hotel – Al. Fanar 5*. Mogę go z czystym sumieniem polecić. Zakupu dokonaliśmy przez biuro z Koszalina El – MUNDO. Nie po raz pierwszy i na pewno nie ostatni korzystaliśmy z ich usług. Kupując sam pobyt w hotelu uzyskaliśmy bardzooo korzystną cenę w stosunku do np. booking.com.
Hotel jest bardzo ładny. Posiada dwa baseny infinity, linia klasyczna, nowoczesna. Widok na zatoczki. Każdego dnia można wypoczywać w innym miejscu, bo zatokowa linia brzegowa sprawia, że doświadcza się widokowej różnorodności. Na terenie hotelu są restauracje tematyczne i jedna główna. Jedzenie jest obfite, smaczne i nie nudzące się. Będąc gościem tego hotelu można korzystać z sąsiedniego – Juweira. Na pewno zachwycające są plaże – ciągnące się w nieskończoność, szerokie, z jasnym piachem
Zwiedzamy okolice. Sąsiednie hotele też są niczego sobie.
W Omanie zachody słońca są przepiękne…
Ale już po drugim dniu zatęskniliśmy za Omanem. Tym prawdziwym Omanem. Uciekaliśmy więc, a to na rowery, a to na połowy ryb…szukając prawdziwego życia.
Cieszymy się, że doświadczyliśmy Omanu, poznaliśmy Omańczyków, zasmakowaliśmy ich kuchni…To było najcenniejsze w tej podroży.
Wracamy by szykować się do kolejnej
komentarze 2
Eulampia, Maria Kowalewski
Oman jest cudny, wadi zachwyca, szkoda, że nie byłam. Jemen skradł moje serce, jest niepowtarzalny. Słyszałam, że w Omanie też nosi się jambije.
Dorota Yamadag
REWELACJA !!!!!!!!!!