Oman,  Podróże

DOJRZAŁA POMARAŃCZA CZYLI PUSTYNIA OMANU

Omanem można się zachłysnąć. Widokami i dobrodziejstwami przyrody. To tutaj spotykają się pustynie, góry i oazy w bliskim sąsiedztwie. To tutaj żółwie z Australii, Azji, Indii…lojalnie wracają by składać jaja. Dlaczego wybrały wybrzeże Omanu? Czy to wyjątkowy piach? Wyjątkowe wody? Wyjątkowe poczucie bezpieczeństwa?

Zabierzemy Was teraz w podróż utkaną różnorodnym pięknem natury tego kraju.

Jadąc z Nizwy na pustynie, do starannie wybranego Campu , w którym mieliśmy spędzić niezapomniane chwile, zatrzymywaliśmy się na kawę…na soki…nie spiesząc się wcale. Na stronie Campu przeczytaliśmy, że poza wszystkimi zawartymi w cenie posiłkami możemy też za 100 zł od osoby skorzystać z jazdy 4×4 po wydmach ( A skoro nasz jednak nie ma takiego napędu….) Mieliśmy więc konkretne plany na ten pierwszy dzień roku. I wiecie jako to jest z planami? Opowiedz o nich Panu Bogu…Ano właśnie. No to od początku.

Miasteczko Al. Wasil – to ostatnie miejsce, w którym można się zatrzymać przed dotarciem na pustynię, coś kupić, wypić, zjeść. Od tego miejsca zaczyna się już inny świat. Tu w Omanie nie ma sztucznych karawan…tu wielbłądy chodzą swobodnie, kozy skaczą po wydmach…tu jest naturalnie. I tutaj nasz GPS wyjątkowo wyprowadził nas w pole…ok…w wydmy. GPS na pustyni, na której nie ma dróg. To niebywałe zjawisko. GPS nie uwzględnia pionowych wydm. Nie widzi dróg…zresztą co ma widzieć skoro ich po postu nie ma.

Jazda jest kompletnie intuicyjna i tak właśnie po raz pierwszy i nie ostatni zakopaliśmy się w piachu. Nasze autko nie mogło sprostać pustyni i utknęliśmy.

Pisałam jednak o omańskiej życzliwości. Po chwili zatrzymał się obok nas Omańczyk z Francuzami. To nic, że miał ich dowieść do jakiegoś miejsca…widząc potrzebujących zatrzymał się  i zaczęła się akcja- ratujmy Hundaya. Wypuścił powietrze z kół, zjechał w dół i po kilku próbach wyprowadziła nas na w miarę twarde podłoże. Zaproponował byśmy jechali za nimi, bo w razie jakiś problemów będzie nas wspierał. Tak zrobiliśmy. Zaniepokoiło nas tylko to, że nie potrafił wskazać nam właściwej drogi do naszego miejsca docelowego. Ta, która jechaliśmy na pewno nią nie była. Musieliśmy wrócić do miasteczka i dogadać się z GPS. Okazało się, że do naszego Campu – DESERT RETREAT CAMP nie znał, bo był nowiutki, a droga do niego była utwardzona i dojechaliśmy prawie bez problemu. Prawie.

Noc z wyżywieniem – śniadaniem i obiadokolacją to wydatek ponad 400 zł. Śpi się w ciepłym namiocie. Są w nim łazienki wykładane kaflami. Powitanie zawsze odbywa się tak samo- kawa, herbata, owoce, daktyle –do oporu. Gdy się rozgościliśmy usłyszeliśmy, że z naszych planów oczywiście nici, bo właściciel fokusuje się na zorganizowanych grupach Włochów i właśnie wrócił z jazdy po wydmach, nie mając zamiaru robić niczego dla nas. Najpierw nas do wkurzyło, ale potem poszliśmy znowu na kawę i daktyle i stwierdziliśmy, że to NASZ URLOP i że w sumie 200 zł w kieszeni zostaje, a przyjemności nam nikt nie odbierze. Mam auto? Mam. Auto to wolność? Tak. No to jedziemy.

wiecie jak smakuje piwo w Omanie? Na pustyni? Tam gdzie piwa nie ma?

Jak zakazany owoc. Nic to, że nie ma procentów…nie one są ważne. Pychota…Ponoć „nie ma, nie ma wody na pustyni…” ale piwo jest.

„Pustynia wciaga nas od głowy do pięt”…

la la lalala…tylko piach…

suchy piach….

Ustaliliśmy, że pobiegamy po wydmach, a jeśli złapiemy jakiegoś szalonego Omańczyka, to dogadamy się z nim w kwestii szusów po wydmach. I tak się stało. To były wspaniałe chwile, bawiliśmy się jak dzieci….pustynia cudowna, wciągała nas „ od głowy do pięt”, a szaleństwom nie było końca! I faktycznie nie było problemu ze znalezieniem chętnego na rajd. Właściwie on znalazł nas. Dzięki temu mogliśmy podziwiać nasz Camp z góry i uczestniczyć w przepięknym zachodzie słońca. Widoki zachwycały.

i nasz kamp z góry…

Ale i tutaj sie zakopaliśmy. Jak widać to nie tylko kwestia doświadczenia, ale i struktury wydm

Na miejscu czekała na nas świetna kolacja. Humus, ryż, warzywa, mięsa, owoce, desery…ależ to wszystko smakowało. Na koniec wspólne ognisko. I tu po raz kolejny przekonałam się, że trzeba uważać co się mówi – Polacy są wszędzie. Przy ognisku chciałam być miłą i zrobić miejsce stojącym ludziom…zauważyłam przewodnik po francusku, więc tak się do nich zwróciłam, aj ta moja biegłość językowa hahaha, a oni słysząc jak rozmawiamy  Wojtkiem –  piękną polszczyzną zwrócili się do nas. Wieczór upłynął przemiło. Noc zresztą też, bo w namiotach kocowych jest ciepło, a grube kołdry sprawiły, że wyspaliśmy się wyjątkowo. Noce były jasne, księżyc w pełni, więc nie mogliśmy zrobić zdjęć gwiazdom…ale może za kilka dni się uda.

. Na pustyni odetchnęliśmy pełną piersią. Było wspaniale, a przede wszystkim ciepło. Komfort dzięki super toaletom zapewniony, zresztą wszystko świetnie zorganizowane. Od zakwaterowania, po wyżywienie. Naprawdę warto było tutaj dotrzeć.

Kto dotrwał?

komentarzy 15

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *