Azja,  Malediwy

JESTEŚMY W RAJU – MALEDIWY

Czy marzyliście by znaleźć się w raju? Na bezludnej wyspie z białym piachem, miękkim jak mąka, po którym delikatnie przesuwają się fale turkusowej wody? O raju, w którym palmy uginają się pod ciężarem kokosów, dając upragniony cień – bo przecież w raju musi być ciepło… Ja marzyłam…a marzenia są po to by je spełniać. „Jeśli potrafisz coś wymarzyć – potrafisz to zrobić”. Walt Disney był geniuszem. A ten jego cytat jest kluczem do różnych drzwi.

Ja Malediwów wymyślać nie musiałam, ale siebie na nich – tak! Więc zrobiłam. Było warto, za każde pieniądze.

Jest wiele pięknych miejsc na świecie, ale Malediwy w wersji resortowej uwodzą…nie tylko pięknem wysp rozrzuconych jak pierścienie po morzu, ale też dyskretną elegancją, doskonałym zapleczem…poczuciem, że mimo, że obok są przecież inni ludzie – możesz czuć się jakbyś był na wyspie sam. Byliśmy w wielu pięknych miejscach, którymi się zachwycałam, ale tutaj poczułam swego rodzaju dopełnienie. Nie wiem jak to ująć, jak wyrazić słowami. Mam nadzieję, że się nie da. Wierzę, że każdy musi sam sprawdzić tak jak ja musiałam. Ja – niedowiarek.

Do tego wspaniałego miejsca dotarliśmy tak jak sobie wyśniłam – hydroplanem. Zaletą zakupu hotelu przez niemieckie biuro podróży jest hydroplan w pakiecie. Osobny zakup jest dość drogi – około 350 $ od osoby. Natomiast gdyby ktoś miał ochotę na wycieczkę fakultatywną polegającą na locie hydroplanem ponad archipelagiem musi liczyć się z kosztem 950$ za osobę.

Szczęśliwi i podekscytowani trafiamy najpierw do odprawy na lotnisku. Na lotnisku są stanowiska hoteli. Sprawdzają na listach, zabierają bagaż rejestrowany i  dostajesz torbę na spakowanie najpilniejszych ubrań, czyli bikini na wypadek, gdyby twoja walizka dotarła nieco później na wyspę. Bikini wystarczy, cóż więcej trzeba? Następnie udajesz się do stanowiska odprawy lotniskowej i po check–in wsiadasz do małego autobusu, który zawodzi cię do eleganckiej lodge. Tam czkają na ciebie wygodne kanapy, napoje i przekąski i przyjemna muzyka w tle. Już w lodge wypełniasz kartę meldunkową, by w hotelu nie tracić czasu i by było po prostu sprawniej. Dzięki temu zakwaterowanie w hotelu jest wyjątkowe. Siedząc w lobby, sącząc drinka, dostajesz lunch, masażystki sprawiają ci ulgę masując kark…a recepcjonista przynosi klucz…i już otwiera się przed tobą raj…od tej pory zaczyna się czas sans sousi. Cudowny czas.

Ale wróćmy do hydroplanu. W końcu to była dla mnie jedna z największych atrakcji. Nie tylko boje się latać, ale latać czymś co ląduje na morzu? Czymś co z niego startuje? To już bardzo wiele jak dla mnie. Emocje były spore, choć starałam się mieć dzielną minę, bo Małgosia, która siedziała obok mnie bała się chyba jeszcze bardziej. Przynajmniej nie byłam sama. W tej maszynie pokonałam i lęk przed lotem i klaustrofobię. Siedziałam tuż za kokpitem…czy czymś co go przypominało pod względem funkcyjnym. Piloci sterowali boso…a podczas turbulencji – bo delikatnie trzęsło gdy wchodziliśmy w chmury – dalej wesoło konwersowali nawet nie dotykając sterów.

Pomyślałam, że skoro nawet sterów nie trzymają, to może nie ma czego się bać. Dobrze pomyślałam, prawda? 40 minut minęło zbyt szybko – widoki były tak zjawiskowe, że całą drogę spędziłam z nosem przy szybie. Strach gdzieś odleciał, a jego miejsce zajęła fascynacja i zadziwienie, że może być coś tak naturalnie pięknego. Tak właśnie wyobrażałam sobie Malediwy. Po takie widoki tu przyleciałam.

i już nasza wyspa…

Na pomoście czekała na nas cierpliwie Pani, która okazała się świetnie zorganizowaną i bardzo radosną osobą. Poczekała, aż wszyscy poszalejemy z aparatami, i zabrała nas w głąb wyspy do lobby. Tak jak wcześniej pisałam, nawet zakwaterowanie było tutaj doskonałe. Nie przy recepcji, lecz w wygodnych fotelach. Dostaliśmy gorące ręczniczki i drinki. Po chwili lunch serwowany i owoce. Następnie Panie ze Spa zajęły się naszymi karkami i ja już odpływałam. Zanim Pani skończyła mnie masować dostaliśmy klucze. Czas więc zerknąć na kwaterkę i przebrać się w bikini. Ja jak zawsze na początku – pełna radości i zachwytów chciałam wszystko na raz. Od razu spróbować wszystkich drinków, zobaczyć każdy bar, basen i morze jednocześnie – nie mogłam się zdecydować, gdzie najpierw się popluskać – i tak biegałam z uśmiechem dziecka w „sklepie z zabawkami”. Pewnie się domyślacie, że kolejnego dnia z tych wszystkich kolorowych drinków został jeden – whisky z colą. Ale pierwsza radość – niezapomniana. Znaleźliśmy śliczną palemkę, pod którą położyłam się na leżaku – zamknęłam oczy i poczułam się – spokojna, szczęśliwa, przepełniona radością, że jednak tu jestem i wszystko spełnia moje oczekiwania, że mogę doświadczyć tego błogostanu, ujrzeć piękno. Nie mogłam sobie pozwolić na zbyt długo zamknięte oczy – wiedziałam przecież, że gdy je otworzę będę napawała się boskimi widokami.

Równie piękne widoki są pod wodą. Resort ma swoje centrum nurkowe i to właśnie w nim próbowałam swoich sił po raz pierwszy. Właściwie kolejny strach pokonywałam podczas tego wyjazdu – hydroplan i nurkowanie głębinowe. Malediwy pozostaną zatem w mojej pamięci jako miejsce niezwykłe ze względu na pokonanie wielu leków i obaw. Dodam tylko, że nie tylko ja wracam bogatsza o nowe doświadczenia. Moja Małgosia, nauczyła się pływać i snurkować.

Już pisałam o bogactwie ryb w wodach. Mogłabym z niej nie wychodzić. Rafa przy hotelu była dość dobra zwłaszcza w okolicy willi na wodzie.

No właśnie…wille na wodzie…TE WILLE! Hotel posiada wydzieloną część 5 * złożoną z willi na wodzie. Pięknie wyglądają takie wille i mogę sobie tylko wyobrazić jak cudownie w nich się mieszka. Pewnie, że wszędzie jest dalej i troszkę trzeba się nachodzić, ale i tu obsługa hotelu wychodzi naprzeciw – osoby mieszkające w tych willach są wszędzie wożone meleksami. Mają też kamerdynera 24 h, który wszędzie z nimi jeździ tymże meleksem i zabawia konwersacją. Myślę, że ja byłabym bardzo skrępowana takim towarzystwem podczas urlopu i nie tylko.

Doceniam ich starania jednak konwersacje uprawiałam bardzo sprawnie z całą nasza ekipą- po polsku i do łez  😀

Jako, że mieliśmy wyjątkowe i fantastyczne towarzystwo – ludzi kompletnie wesołych, wyluzowanych – spędzaliśmy świetnie każdą chwilę. Nie wiem, czy gdybym była sama też by tak było, ale dzięki naszym znajomym Malediwy będą dla mnie bardzo, ale to bardzo atrakcyjnym miejscem, w którym nudzić się nie da.

Nasza willa beach była,  jak na szczęściarzy przystało w najlepszej lokalizacji – tuż przy molo, dwa kroki od baru, trzy od basenu, blisko do restauracji i recepcji…na samej plaży. Wszystkie domki są w otoczeniu drzew, a każdy posiada dodatkowo swoje leżaki – istna idylla. Wczesnym rankiem wymykałam się nad morze i naprawdę czułam się bardzo szczęśliwa.

Cały  resort Adaaran Select Meedhupparu to niewielka wyspa z zachowanym lasem tropikalnym wewnątrz. Spacery po wyspie były urokliwe, zarówno wokół niej, jak i w środku – ta gęstwina bujnej zieleni, zapach lasu, nadawały wysepce wyjątkowości.

Hotel składa się otwartej z recepcji pośrodku, w której rośnie wielkie, rozłożyste drzewo, z dużego lobby z barem, w którym jest miejsce dla spóźnialskich na śniadanie, z głównej restauracji i a’la carte oraz licznych barów w różnych częściach wyspy. Wokół wyspy, w półokręgach, zwrócone do oceanu ulokowane są bungalowy z przestronnymi pokojami i piękną otwartą łazienką. Prysznic pod otwartym niebem zarówno w dzień, jak i w nocy jest wspaniały. Pokoje czyste, uzupełniany barek, dobry zestaw kosmetyków…Niezwykle dyskretna, subtelna i z klasą obsługa. Nie są specjalnie milutcy. W hotelu co wieczór coś się dzieje, można potańczyć, posłuchać muzyki na żywo, albo muzyki poważnej w jednym z barów. Niczego tu nie brakuje, by móc spędzić niczym niezakłócony wypoczynek. Jest też wiele dodatkowych sposobności na spędzenie czasu i wydanie pieniędzy – różne kolacje tematyczne – z owocami morza lub romantyczne na plaży, albo na platformie – na morzu…opcji mnóstwo. Jestem pewna, że na każdej z wysp jest podobnie. A może się mylę? Hmmm może chciałabym to sprawdzić? Gdybyście mnie zapytali, czy chciałabym być dłużej – powiem NIE, a czy chciałabym wrócić?…Po raz pierwszy powiem TAK.

Zapraszam na salony…

Czas spędzaliśmy bardzo aktywnie- przemierzając wyspę. W koło. Raz z prawej, raz z lewej strony.

Czyż nie oszalał ten mój mąż?

Obowiązkowy zestaw na spacerek

A na basenie infiniti można było się…ogrzać w wodzie…

Był też drugi – cichy i kameralny

Wyspa niby nie duża, obejść można w 30 minut, ale ja i tak się na niej gubiłam, zwłaszcza wieczorami. Wtedy wszystko jest pięknie oświetlone, ale takie dość podobne.

Na wyspie odkryłam sand bank…taki śliczny piaskowy cypelek, który mnie wręcz zauroczył. Często braliśmy termosiki i wędrowaliśmy na niego całe 7 minut. Tam byliśmy sami. My i to co wokół nas.

Nie zapomnę tych chwil. Nieporównywalne z niczym. Cieszę się, że potrafiłam się tak wyłączyć, oderwać i odjechać mentalnie. Sądziłam, że mój przypadek – ciągle zabieganej, przemieszczającej się, szukającej wrażeń i z wiecznym nienasyceniem jest absolutnie nie nadającym się na taką destynację. A okazuje się, że nawet nauczyłam się tam odpoczywać. Pomyślicie – przecież to oczywiste – nie trzeba się uczyć odpoczywać. Owszem trzeba. To tak, gdy człowiek z jakiegoś powodu musi się od nowa uczyć chodzić…tak ja pędząc w życiu, a pędzę od urodzenia – musiałam nauczyć się nicości.

Tam mi sie to udało. Malediwy pozostaną w moim serduchu. Gdy o nich myślę – czuje błogość.

Ale niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Na szczęście Wojtek zapomniał szortów więc zgodnie z zabobonem jest szansa na powrót. Pewnie na inną wyspę, ale jeśli chciałabym poczuć szczęście całą sobą to tylko na Malediwach.

Wsiadamy do hydroplanu i ostatnie spojrzenie na te wspaniałe atole…

 

i już stolica…

Dotarliśmy na lotnisko. Zostawiliśmy bagaże w przechowalni za 6 $ i mając trochę czasu wsiedliśmy na prom, by w naszej ulubionej knajpie ostatni raz zjeść pyszności. Promy są częste i płyną 5 minut. Bardzo ważna rzecz! – na wyspie, w naszym raju czas był przesunięty o godzinę do przodu w stosunku do Male – to wywołało trochę zawirowań – spóźniliśmy się na pierwsze śniadanie, ale było to dla śpiochów  :-), a w drodze powrotnej…znowu o tym zapomnieliśmy i byliśmy dużoooo wcześniej na lotnisku niepotrzebnie się stresując.


Myślałam, że trudno mi będzie na małej wysepce z moim ADHD, a okazało się, że jak to ktoś napisał Malediwy to stan umysłu. Czułam to – stałam się wolna od trosk, jakby w innym wymiarze. Dziś gdy to piszę tęsknie za tym. I pomyśleć, że tam wciąż kręci się tak dzień za dniem i nowi turyści upajają się napotkaną tam Arkadią.


komentarzy 9

Skomentuj Aldona Zakrzewska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *