Azja,  Malediwy

INNE OBLICZE RAJU – HULHUMALE – MALEDIWY

Czy lubicie na urlopie  poczuć trochę codziennego życia, poznać mieszkańców miejsc do których się udajecie, a nie tylko obsługę hoteli? Czy lubicie udać się na targ, do przydrożnej knajpki? My chcieliśmy sprawdzić, czy ten raj zaczyna się i kończy w resortach. Podzieliliśmy więc pobyt na dwie nierówne części – krótszą na lokalnej wyspie i dłuższą część w raju. Najpierw jednak poznamy miejsca, w których toczy się codzienne życie.

Malediwy położone są na grzbiecie podmorskiego łańcucha wulkanicznego. Wyspy nie mają tak jak inne kraje podłoża geologicznego. Praktycznie w całości powstały z korali.  Mają ściśle nizinny charakter, gdzie przeciętna wysokość nad poziom morza nie przekracza 5 m n.p.m. Dlatego kraj jest najbardziej zagrożonym państwem wyspiarskim jeśli chodzi o zjawisko globalnego ocieplenia. Archipelag składa się z  26 atoli, ok. 1200 wysp koralowych, ich piaszczystych łach i wynurzonych fragmentów raf koralowych.

Wybraliśmy na pobyt wyspę Hulhumale. Wybór był bardzo przemyślany. Przemawiały za nim – położenie, ładna plaża i schludność, a jak wiadomo Malediwy mają duży problem z gospodarką odpadami. Położenie było doskonałe – ponieważ wyspa i lotnisko są ze sobą połączone drogą, a zatem osobom, którym tak jak nam zależy na czasie i wygodzie, na pewno się spodoba. Jazda do hotelu trwała dokładnie 7 minut z włożeniem i wyjęciem bagaży.

Zarezerwowany hotel posiadał bardzo ładny fragment plaży. On sam był bardzo kameralny – 12 pokoji. Zaletami hotelu poza lokalizacją są ładne pokoje – te z widokiem na morze i przemiły personel.

Pobyt na lokalnej wyspie chcieliśmy wykorzystać na zwiedzenie stolicy jak i na wycieczki fakultatywne.

Z Hulhumale na Male dostajemy się promem za 1 $ lub 11 rupi. Na Malediwach można płacić dolarami lub w lokalnej walucie. Oczywiście lepiej rupiami. Prom płynie ok 15 minut. Po wyjściu kierujemy się na prawo – to tam są meczety i targowiska.

Od tych ostatnich zaczynamy.

Od razu zaczepia nas mężczyzna, zapraszając do swojego sklepu i tak towarzyszy nam przez cały czas pokazując okazy ryb na targu, owoców, tłumacząc jak niektóre dziwne dla nas rzeczy należy jeść. Naszą uwagę przykuwają cieniutko cięte zdrewniałe łodygi, którymi po ułożeniu na soczyście zielonych liściach wprost się zajadają. Zachęcana do degustacji wkładam zawiniątko do ust i żuję…żuję…Twarde jak kora, a smak pot puri. Czułam się jakbym jadła drzewo sandałowe, albo kilka kadzidełek. Nie jest to moje ulubione wspomnienie smakowe.

Z zachwytem natomiast próbowałam wędzonych ryb.

Fantastyczne. Podobnie jak ich lokalne Bounty – czyli kokos zwinięty w cienki baton. Tych smakołyków próbowałam po raz pierwszy.

Tuńczyki i makrele to główne ryby, które łowi się w wodach Malediwów. Rozmiary imponujące.

W samej stolicy zwiedziliśmy kilka miejsc, radząc sobie z ogromnym ruchem ulicznym. Albo to on radził sobie z nami, bo turystów jest w stolicy niewielu, tak więc budziliśmy zainteresowanie na tyle, że użytkownicy przeróżnych pojazdów nieco zwalniali .

Zwiedziliśmy Meczet Piątkowy – bardzo ważne miejsce dla mieszkańców. Wygląda monumentalnie. Duży, biały, odcinający się na tle błękitnego nieba.

Doszliśmy do siedziby Prezydenta…

i zerknęliśmy na cmentarz muzułmański.

Odpoczęliśmy w jednym z licznych parków – Parku Sułtańskim. Male jest bardzo zaludnione. Statystyki są różne, jak to statystyki  – są takie które podają, że mieszka w mieście 1/3 wszystkich obywateli – i to widać i słychać. Natężenie ruchu jak na Azję przystało. Ilość motorków nie ustępuje tej na Bali- czyli jest ogromna. Wszystko to sprawia, że przejście na drugą stronę ulicy jest wyzwaniem, zwłaszcza wieczorem. A wieczorem miasto ożywa ze wzmożona siłą. Tuż przy budynku portowym, w którym kupuje się bilety na prom odkryliśmy wspaniałą knajpkę. Niepozorna z wyglądu, w pełni oczarowała nas smakami. Jedliśmy beef masala, vegetable curry, taj green curry i dehl curry. Do tego placki. Poczułam się jak w niebie. Moc smaków i przypraw nadających im niepowtarzalny charakter!

Tego dnia, po powrocie z Male chcieliśmy poplażować. Malediwy to islam. Jeśli ktoś z mieszkańców chciałby zmienić religię, ma do tego prawo, wraz z obowiązkowym opuszczeniem wysp. Choć otwarci na turystów, bo tylko z tego żyją – chronią swoje wartości. Nie ma na lokalnych wyspach alkoholu, życia klubowego ani ulicznego, które jest domeną Azji południowo-wschodniej. Jak więc zaznać tego raju na lokalnej wyspie skoro również nie wolno opalać się i pływać w bikini? Nie łatwo. Nie czuje się tego tak od razu…na potrzeby turystów spragnionych ciepłej, lazurowej wody i miękkiego pisku, stworzono strefy bikini beach. Takie troszkę sztuczne getto dla białych, ale cóż, należy szanować się nawzajem – oni okazują w ten sposób zrozumienie dla naszych potrzeb, a my szanujemy ich religię i kulturę na niej opartą.

Wieczory spędzaliśmy na kulinarnych ucztach i smakowaniu tego świata. Ostatni raz tak dobre jedzenie smakowaliśmy w Dubaju i w Indiach.

Samo Hulhumale jest bardzo schludne. Śliczne pastelowe budynki wywołują przyjemne skojarzenia – takich uroczych przedmieść. W sumie Hulhumale to takie przedmieście stolicy. Miasteczko ma duży, zadbany park, długą aleję i liczne sklepy i restauracje. Bardzo przyjemnie się po nim spaceruje. Zupełnie inaczej niż w stolicy – bez zgiełku, spokojnie…A nocą zamiera… Nie dzieje się nic.


Kolejny dzień przeznaczyliśmy na wycieczkę. Obejmowała ona inną lokalną wyspę – Himafusi, pobyt i snurkowanie na Sand Bank, safari z delfinami oraz kolejne punkty snurkowe. W cenę wycieczki, która wynosi 90$ wliczony był transfer do i z portu, łódka wyłącznie dla naszej czwórki i lunch na pięknej plaży. Na szaleństwach, odpoczynku, zwiedzaniu i nurkowaniu podczas tej jednej wycieczki upłynął nam cały, wspaniały dzień.

Zatem w drogę! Wojtek już czeka na przystani. Jeszcze nie wie, że będziemy mieć wyprawę eksklusive VIP, a już szczęsliwy.  😉

Zaczęliśmy od lokalnej wyspy, i chyba słusznie bo niezmęczeni słońcem i kąpielami mogliśmy energicznie przemierzyć ten skrawek zaludnionej ziemi, przyglądając się powolnie toczącemu się życiu. Takiemu zwykłemu życiu. Ludzie na Malediwach chyba się w ogóle nie spieszą. Mają takie swoje przyjemne tempo. Nie są nachalni, nie nagabują. Na wyspie jest meczet, policja, szpital, szkoła, place zabaw, boiska. Wszystko co potrzebne do życia, rozwoju…Budynki państwowe są oczywiście najbardziej zadbane. Idziemy na spacer? Zwróćcie uwagę na oryginalny garaż.

 Gdy dociera się do łachy piachu takiej jak sand bank można oszaleć z radości – niby skrawek piasku wyłoniony z oceanu, a jak bajkowo. Woda okalająca wydaje się być jeszcze bardziej turkusowa i mieni się wszystkimi odcieniami. Aż chce się w nią wbiec i pluskać, a po piachu potarzać i skakać. Rafa okoliczna bogata w różnorodne ryby też dostarcza wielu wspaniałych wrażeń. Można sobie wyobrazić, że wyspy koralowe tego znanego na całym świecie archipelagu, są takie malutkie na mapie świata…to jakże malutka musi być taka piaszczysta wysepka? A my na niej – jeszcze mniejsi, podskakujemy z radości. Taki nasz mikro świat na chwilę. Ale ta chwila była pełna szczęścia.

Myślałam, że to będzie kwintesencją tej wycieczki…ale delfiny które spotkaliśmy po drodze…ich bliskość, ale i ilość – wzruszyły mnie bezgranicznie. Te emocjonalne stworzenia zawsze wywoływały we mnie wzruszenie. Tym razem było ono jeszcze silniejsze- nigdy wcześniej nie byłam tak blisko nich, w ich naturalnym środowisku. To było naprawdę piękne. Spędziliśmy z nimi prawie godzinę i nie mieliśmy dość. Albo ponad godzinę? Nie mam pojęcia – czas nie istniał.

Czy to co przeraża może fascynować? Poczułam jedno i drugie nurkując w kolejnym punkcie. Poczułam to widząc bardzo blisko siebie wielkie płaszczki. Nie spodziewałam się, że są tak duże, ani tego, że będą tak blisko mnie. Strach i radość, przerażenie i fascynacja mieszały się ze sobą i sprawiały, ze odpływałam by z powrotem podpłynąć.

Rafy na Malediwach są nieco zniszczone, nie zachwycają feerią barw i kształtów tak jak w Indonezji, ale ilość różnorodnych gatunków ryb jest tu ogromna. Bardzo podobał nam się ten napotkany podwodny świat.

A jak wam podoba się część poza resortem? Kolejny wpis będzie już właśnie tam.

komentarzy 14

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *