Azja,  Iran

HORMOZ I QESZM – POZA SZLAKIEM – RAJ NIE ODKRYTY

img_2488aDlaczego pokonujemy setki kilometrów by przez chwilę pobyć na tych wyspach? Bo Hormoz zachwyciła mnie barwami, a Qeszm formacjami skalnymi, no i jest jeszcze coś – kobiety. Kobiety w maskach. Czasami też lubię zejść ze szlaku – w Iranie wszystkie miejsca, które widzieliśmy są tzw. ,,must see”, więc na deser zafundowałam sobie zupełnie inne widoki.

Kolejna noc w autobusie. Tym razem jedziemy długo – 10 godzin. Nie wyobrażam sobie pokonywania tych tras w ciągu dnia. Wyspana, pojedzona, wyskakuję w Bandar Abas – mieście będącym bazą wypadową na 2 piękne wyspy – Hormoz i Qeszm. Gdy je ujrzałam po raz pierwszy w internecie – trasa została wytyczona pod nie. Nie mogłam na nich nie postawić stopy. Poza tym bardzo lubię Zatokę Perską. Chciałam sprawdzić, czy gramatura piasku jest taka sama jak na drugim jej brzegu. Jesteśmy jedynymi turystami, więc od razu po wyjściu z autobusu jesteśmy zaatakowani grzecznymi taksówkarzami. My jedyni, a ich ogrom. Zastanawiająca jest ilość taksówek w tym kraju. To chyba najpopularniejszy zawód. Gdy do tej ilości dołożymy taksówki prywatne – to statystyka wymyka się spod kontroli. Każdy kto ma auto jest potencjalnym taksówkarzem.

Tutaj, w tej części Iranu już chyba nikt nie mówi po angielsku…nawet nazwy wyspy nie rozumieją, lub ja ją źle wymawiam. Chcieliśmy najpierw kupić bilet do Yazd, żeby mieć z głowy, ale jak zapytać o kasy – w końcu z pomocą przychodzą kalambury – rysuję chłopakom to i owo, trafiam do kas – i jak mam kupić bilet? Niby prosta sprawa – podaję nazwę miejscowości i załatwione, ale ja chcę na pojutrze – pokazuje więc kalendarz i datę – i tego też nie rozumieją! Pokazuję, że chcę na 08.11., a on do mnie z zegarkiem i mówi, że jest 6 rano. Jak dobrze, że nasze dzieci biegle   i swobodnie mówią w tym języku. Brak angielskiego wywołuje już teraz zdziwienie. W końcu sprzedawca dzwoni do swojego kumpla, kumpel coś składa po angielsku – dajemy radę. Bilety  są, ale tylko na zwykłe autobusy – no dobra będzie folk. Teraz czas na dotarcie na prom. Budynek imponujący. Wchodzimy do klimatyzowanego wnętrza, kupujemy bilety, a właściwie nie do końca…Pani daje nam bilety, prosimy o wykaz godzin, w których odpływają promy z wyspy na wyspę, kiedy są powrotne…i dziewczyna nie bierze pieniędzy od nas, a my orientujemy się dopiero po wyjściu z promu. Ale wstyd. Płynęliśmy na gapę mimo, że z biletami. Na promie nie jesteśmy jedynymi turystami – dla odmiany grupa emerytowanych Francuzów. Określenie „ dla odmiany” użyte jest tutaj sarkastycznie- Otóż Francuzi są w Iranie wszędzie, niemal jak Chińczycy w Azji. Przynajmniej mogę sobie porozmawiać. Jedna taka Pani nie omieszkała skomentować tego jak długo zdjęcie robimy i trochę się zdziwiła, gdy usłyszała moją odpowiedź. Trzeba uważać. Nigdy nie wiadomo kto cię rozumie.

W poczekalni, w oczekiwaniu na prom, umyliśmy się, z myciem włosów suchym szamponem włącznie. Umyci, odświeżeni ( już chyba potrafię w każdych okolicznościach ) przygotowaliśmy sobie śniadanie. Irański chleb z polskim pasztetem. Da się? Da.

Straszyli, że na promie nie mogą kobiety siedzieć z mężczyznami. Oj nie jednym straszyli, a to tylko jakieś histeryczne historie. Piszę to siedząc obok Wojtka, po prawej dziadziuś, a przede mną dziewczyny. Może tak było rok temu. Rok w Iranie to jak rok świetlny. W ciągu kolejnego roku zmieni się jeszcze bardziej, więc spieszmy się zwiedzać Iran, tak szybko się zmienia. Zresztą do odnosi się do całego świata. Teraz podejmując decyzję o tym, który kierunek wybrać biorę pod uwagę proces i dynamikę zachodzących zmian.

Wychodzimy z promu i od razu otacza nas grupa ludzi, oferujących usługi transportowe po wyspie. Zaczynają negocjować od 800 tys  czyli 96 zł. Wiem, że można za 60 zł, więc wchodzę w rozmowy handlowe. Uwielbiam to robić. Sprawdzam, które z taktyk negocjacyjnych działają. Oczywiście chcę też uzyskać najlepszą kwotę dla siebie, czyli taką jaka jest dla mnie realna, ale i dla nich. Tu w Iranie spotkałam się z bardzo dużymi widełkami negocjacyjnymi, ale o tym już wkrótce. Mieliśmy na Hormoz dwa wyjścia – klimatyzowaną taxi  za 60 zł i naturalny powiew wiatru w woziku napędzanym motorem za 48 zł. Szybko decyduję się na drugą opcję. Przecież nie będę taksówkami się rozbijała po takich okolicach. I to był dobry wybór – taki wozik wjedzie w różne miejsca, może czasami wolniej, ale da radę, no i ten wiatr we włosach!

img_2380a

Najpierw podjeżdżamy pod Zamek Portugalski lub to co z niego pozostało. Urocze czerwone ruiny i niewiele więcej. Następnym miejscem okazuje się dom/pracownia artysty – podróżnika. Wstęp płatny, a sens tej wizyty wątpliwy. Podróżnik nic nawet nie powiedział, włączył wideo i poszedł sobie, więc my po krótkiej chwili też. Znam osobiście tylu podróżników w moim własnym kraju, którzy potrafią i chcą mówić o swoich przygodach, wrażeniach, wzruszeniach – że suche wideo…raczej mnie rozbawiło. Travel Chanel – też mam. Jedyne co zwróciło naszą uwagę to napis na murze po polsku: ,,Małe, wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia”.

img_2383a

img_2386a

img_2387a

img_2391a

img_2393a

img_2396a

img_2406a

taka tego pana kolekcja

img_2410a

img_2411a

Przyjechałam tu właściwie z miłości do natury i dla mnie wycieczka po wyspie zaczęła się od tego momentu. Co jakiś czas kierowca zatrzymywał swój wehikuł i prowadził nas w miejsca, które zapierały dech w piersiach. A trzeba przyznać, że znał każdą skałkę, każdy profil wzniesienia i fotogeniczność barw. Szczególnie podobała mi się właśnie ta feria barw ziemi i skały pionowo schodzące w otchłań Zatoki Perskiej. Cudo. Coś fantastycznego. Natura jest twórcą doskonałym. Mimo obaw, wdrapałam się na skałę i nawet spojrzałam w dół i przed siebie, ale zdjęcia zostawiłam Wojtkowi. Cała wyspa jest niesamowita i przyprawia o zawrót głowy. Można tu kręcić Gwiezdne Wojny Epizod 10. Wyspa sprawia wrażenie wulkanicznej z całą tablicą Mendelejewa.

img_2418a

img_2419a

img_2422a

img_2428a

img_2423a

img_2426a

img_2425a

img_2429a

img_2432a

img_2436a

img_2438a

img_2439a

img_2450a

img_2452a

img_2454a

img_2457a

img_2463a

img_2466a

img_2468a

img_2470a

img_2480a

img_2481a

img_2486a

img_2487a

img_2488a

img_2490a

img_2494a

img_2498a

img_2500a

img_2504a

img_2505a

img_2509a

img_2512a

img_2518a

img_2519a

img_2533a

img_2536a

img_2538a

img_2543a

img_2552a

img_2559a

img_2564a

img_2560a

img_2566a

img_2568a

img_2570a

img_2572a

img_2574a

img_2576a

img_2582a

img_2597a

img_2599a

img_2613a

img_2614a

O 15,00 jest prom na Qeszm. Co tam nas czeka? Noclegu jak zwykle nie mamy. Ale mamy patent – kierowcę prywatnej taksówki zagadujemy i prosimy o zawiezienie do taniego, dobrego hotelu. Celowo używamy słowa niedookreślonego – Dobrego Hotelu – Irańczycy stają wtedy na głowie, by miejsce było naprawdę dobre. Od razu negocjujemy cenę wycieczki po całej wyspie, którą planujemy odbyć następnego dnia. I tu właśnie rozstrzał. Negocjacje zaczynają się od 160 zł, a kończą na 120 zł, natomiast z innymi proponującymi taki sam kurs zaczynały się od 260 zł. I jaka jest BATNA? Jaka ich faktyczna dolna granica, a co jest wyłącznie ich zakotwiczeniem? Wybieramy naszego Pana Kierowcę za 120 zł, a hotel w którym się dzięki niemu znaleźliśmy – faktycznie okazał się dobrym. 25 $ za nas dwoje ze śniadaniem. Duży, czysty pokój z łazienką. Pościel pachniała.

img_2621a

img_2623a

Wieczorem chcieliśmy przespacerować się jeszcze ulicami miasta, dojść do centrum Qeszm, ale GPS zawiódł, nasz instynkt też, bo to miasto w wielkiej rozbudowie i ustalenie azymutu na centrum było trudne. Albo GPS wywiódł nas w przysłowiowe „pole”, albo to nasze kubki smakowe pokierowały nas wprost do genialnej knajpki hinduskiej, prowadzonej przez Irańczyka uczącego się w Dubaju. Nauczył się człowiek gotować – to trzeba mu przyznać. Nowa knajpka, z naszymi ulubionymi potrawami – kurczakiem w curry i kurczakiem spicy podawanym z chlebkiem naan. Nic z tym nie zrobię…ale hinduskie jedzenie jest dla mnie numerem 1 na świecie i w każdym zakątku mogę je jeść. Nawet w Tajlandii, która uchodzi za kulinarną mekkę.

Wracając trafiliśmy na ulicę pełną sklepików? Czyżby to było centrum? A w sumie po co nam to centrum? Jest dobrze. W pewnym momencie zauważyłam, że przygląda nam się młody chłopiec…idzie niedaleko nas…patrzy z ciekawością. Zdążyłam się przyzwyczaić do ciekawości w oczach Irańczyków, ale coś było w tym chłopaku…W końcu się odważył podejść i z pięknym jak na Irańczyków angielskim zapytał, czy nie chcemy zwiedzić wyspy z jego tatą, który jest przewodnikiem. Ujął mnie tym, że 17 letni chłopiec myśli o swoim tacie, o jego pracy…i podejmuje działania pozwalające ojcu zarobić. U nas to ja częściej podejmuje takie działania wobec własnych dzieci…Nie chciałam go zbyć mimo, że byłam umówiona z Panem Kierowcą. Pomyślałam, że to dziecko zasługuje na uwagę, na to by porozmawiać z ojcem z jego inicjatywy. Właściwie to na swój sposób wzruszył mnie. Ojciec okazał się przemiłym człowiekiem, bardzo grzecznym i na takim poziomie nie nachalności połączonej ze składaniem propozycji, który bardzo mi odpowiada. Niestety był 2 razy droższy od Pana Kierowcy, którego chyba ciężko byłoby mi odprawić nawet w innych okolicznościach. Nowo poznani panowie postanowili zachwycić nas swoim miastem i z radością pokazali nam faktyczne centrum- Mall oraz piękny nadmorski park. Zostaliśmy w nim – żegnając się z nowopoznanymi. Jak miło usiąść na plaży wieczorową porą, jak dobrze zobaczyć te grupy rodzin i znajomych spędzające czas ze sobą. Jaka szkoda, że nie mogę ulżyć tym falom kładąc się na nie, tej wodzie, pływając w niej…jak żal, że ta ciepła woda nie ogrzeje mojego ciała, tak tęskniącego za ciepłym morzem…mieć takie dobra i z niego nie korzystać. Przypomniała mi się bajka o drzewie, które obrodziło i pod ciężarem jabłek cierpiało prosząc o ulgę…o piecu, w którym tyle chleba się upiekło, że prosił o ulgę…myślę, że obfitość natury jest po coś i komuś, czemuś służy, oraz że w sposób zrównoważony trzeba z tych dobrodziejstw korzystać. Więc żal spoglądać na ciepłe morze …i nic…­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­

img_2632a

img_2637a

img_2642a

img_2644a

Wyspani i gotowi do drogi, dokładnie o 9 rano zapakowaliśmy się ze wszystkimi bagażami do auta Pana Kierowcy. Najpierw zawiózł nas do jaskini – domów w skałach. Wstęp stosunkowo tani – 3 razy niż podziemne miasto koło Kashan, a miejsce o wiele ładniejsze.  Trochę pobawiliśmy się w jaskiniowców – trzeba przyznać, że było co oglądać i gdzie biegać.

img_2646a

img_2649a

img_2651a

img_2655a

img_2656a

img_2661a

Później pojechaliśmy do Geoparku. Na terenie wyspy jest ich kilka. Obowiązuje jeden bilet. Tu zaczęła się dla nas prawdziwa atrakcja. Cały Park i znajdujące się w nim formacje skalne trudno jest opisać słowami, które wyraziłyby piękno. Nie przeszkadzał mi nawet okrutny upał. Mieszkańcy Qeszm wierzą, że to meteoryt  był sprawcą tych fantastycznych kształtów. Patrząc jednak na strukturę skał widzę piaskowca, chyba  więc nie był potrzebny meteoryt, choć myśl o takiej genezie jest zapewne dla nich atrakcyjna.  Miejsca przepiękne. Nasz syn byłby zachwycony.

img_2668a

img_2673a

img_2677a

img_2682a

img_2683a

img_2685a

img_2689a

img_2694a

img_2695a

img_2696a

img_2703a

Lazury?

img_2712a

…bez znaków ostrzegawczych?

img_2713a

img_2717a

…i kolejny park GEO.

img_2719a

img_2724a

img_2729a

img_2732a

img_2745a

img_2747a

img_2750a

img_2755a

img_2757a

img_2762a

img_2765a

img_2768a

img_2774a

img_2776a

img_2784a

Z pięknych okoliczności przyrody utworzonych przez naturę, pojechaliśmy do Loft – miejscowości, w której są ruiny Zamku Portugalskiego. Wokół Zamku znajdowały się studnie – aż 366. Samo miasto słynie z wież wiatrów. Nic dziwnego  – tu jest patelnia. W mieście mieszkają kobiety chodzące w maskach. Dane nam było zobaczyć tylko jedną. W taki upał, w środku dnia schowane były w chłodzie swoich domów.

img_2793a

img_2794a

img_2795a

img_2801a

Może powinnam częściej taka maskę nosić… na pewno mówi się mniej. Kto by się ucieszył z tego? Wiem…

img_2705a

img_2707a

Wydawało nam się, że mamy dużo czasu by dotrzeć na prom, a następnie na dworzec autobusowy do Bandar. 3 godziny okazały się minimum koniecznym do tego by dopłynąć, dojechać taksówką, odświeżyć się w tempie sprintera, przebrać i coś na szybko zjeść. Coś, czyli falafela – wegański placuszek wkładany niestety w bułę. Ale buła ma tę właściwość, że można ją wyrzucić, a falafela wyjąć i zjeść soute.

Tym razem jedziemy zwykłym autobusem – siedzenia węższe i nie rozkładane, bez wsparcia żywieniowego. Okazało się też, że rytuały zupełnie inne. Zaskakująco inne.

Autobus non stop był kontrolowany – czy mają wszyscy zapięte pasy, czy niczego nie przewożą…ale nie wiem czego, czy my mamy paszporty i wizy…no raczej… Kobiety same z malutkimi dziećmi podróżują przez całą noc. Same bez mężczyzn…a gdzie one z tymi maleństwami jadą? Kierowcy mają zwyczaj zatrzymać się na kolację. Wszyscy muszą wysiąść i też jeść lub modlić się.  Woleliśmy to pierwsze – kupiliśmy przekąski w sklepiku i zachciało mi się kurczaka po nocy. Oczywiście dostaliśmy cały świat na talerzu- kopę ryżu, zieleninę, sałatki , chleb – kurczak też był. Ja się nim zajęłam, a resztę zabrała mi kobieta z dzieckiem. Gdy zjadałam kurczaka zabrała mi kości. To będzie długa noc…i była…bo przejazd trwał 10 h i nieustannie mnie budzili, a mimo to wyspałam się doskonale.

komentarzy 15

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *