NATURA RZĄDZI – PLENERSKI IRAN
Rozpoczynamy dwu dniowe szaleństwo na łonie natury. Uwielbiam pustynie, na wielu byłam, ale jeszcze nigdy na tzw. solnej. To miał być mój pierwszy raz. Zanim jednak dotarliśmy do trzech różnych pustyń, w tym tej nieznanej mi, odwiedzaliśmy po drodze wiele ciekawych miejsc wokół Kashan.
Wycieczkę kupiliśmy u znanego w Kashan przewodnika i organizatora wypraw. Koszt wycieczki 2 dniowej z noclegiem w Caravanseraj to 40$ od osoby. Zaczęła się różnorodna przygoda.
Podziemne miasto –NOUSH ABAD UNDENGROUND – było pierwszym punktem wycieczki- jeśli ktoś widział kiedykolwiek podziemne miasto – tu może być rozczarowany. Reklamowane jest jako największe na świecie. To określenie jest dość nonszalanckie. Miasto stanowi kilka pomieszczeń i …nic więcej. Wstęp jest, jak to w Iranie -dość drogi, a atrakcja bardzo słaba. Ja nie weszłam i nie żałowałam.
Okazało się, u kosmetyczki, że mam klaustrofobię – wszystkim śmiejącym się z tego mogę śmiało napisać – TAK wszystko jest w naszej GŁOWIE – a w mojej było – WYJŚĆ z podziemnego miasta!. I wyszłam. Facet w kasie gdy mnie zobaczył oddał mi od razu pieniądze, a naprawdę o tym nie myślałam. Musiałam chyba wyglądać na bardzo wystraszoną. Oczywiście Irańczycy mnie ugościli i zabawiali rozmową. Spędziłam ten czas bardzo miło. Byłam zaskoczona, że Wojtek tak szybko wrócił, ale gdy pokazał mi zdjęcia z dwoma pomieszczeniami, zrozumiałam, że nie miał co oglądać.
Jedziemy dalej by zobaczyć pozostałości zamku NOUSH ABAD CASTLE – malownicze. Wystarczy kilka minut na zdjęcia
Jedziemy do HOLY SHRINE – Piękny meczet. Shrine czyli światło. Światło jest bardzo ważne w religii Irańczyków. Meczety w środku są wykładane mozaikami z lusterek, dzięki czemu, jak twierdzą wystarczy jedna świeczka by całe wnętrze oświetlić, a światło zbliża ich do Boga. Tak właśnie kojarzy mi się IRAN, jego Meczety, ale i Pałace – przepięknie wyłożone lusterkami. Iloma? Ponoć tylko Bóg wie. Oczywiście część dla mężczyzn jest bogatsza, choć ten meczet akurat i w części dla kobiet jest mieniący się kryształkami.
Moją uwagę zwrócił nie tylko meczet, ale i ludzie siedzący w pobliżu. Panowie prężyli się dumnie do fotografii.
Czas na pustynie – i to różne – taką nieco zbitą niczym skała i piaszczystą mającą przepiękny kolor. Z radością powspinałam się po czerwonych wydmach. Ileż ja mam frajdy na pustyni – to taka wędrówka z wydmy do wydmy, aż po sam kres horyzontu. Uwielbiam usiąść i zapatrzyć się w dal. Uwielbiam wyobrażać sobie jak taką drogę pokonywały karawany…Dla mnie piach pustynny to też żywioł.
I nadszedł czas na Słone Jezioro – nazywane przez niektórych słoną pustynią – zawsze chciałam to zobaczyć – tę spękaną od soli ziemię, tworzącą kruche płaty. Pierwszy raz już za mną- spektakularnie nie było, ale podobało mi się. Teraz mam zaostrzony apetyt i czas na takie jeziorko w Boliwii.
I zastał nas zachód słońca nad słona taflą, kruchą jak lód.
Po zachodzie słońca pojechaliśmy do Caravanseraj. Na to czekałam najbardziej – noc w Caravanseraj – noc pod gwiazdami. A gwiazdy na pustyni są wyjątkowe. Mieliśmy piękne lokum usłane dywanami. Spaliśmy na miękkich kocach. A wokół czarna noc. Podano nam kolację i w międzynarodowym gronie- Litwini, Malezyjczycy z Borneo i My. Siedzieliśmy wpatrzeni w gwiazdy i rozmawialiśmy o podróżach. Wyjątkowy czas – na skrawku dywanu kilka osób zakochanych w podróżach i zasłuchanych w barwnych opowieściach. Przyniosłam pocztówki z Polski, które przysłali mi znajomi z całej Polski i muszę przyznać, że nasz kraj wzbudził ogromny zachwyt. Malezyjczycy byli oczarowani, a Litwini zaskoczeni.
Rankiem po śniadaniu opuszczamy Caravanseraj i chłonąc widoki po drodze, docieramy dalej do Świątyni Ognia- lub tego co z niej pozostało. Zwiedzamy też Natanz Mosque.
świątynia ognia
i Meczet, który mogliśmy obejrzeć przez niemal dziurkę od klucza
A teraz zapraszam do wyjątkowego miejsca. Wywarło na mnie duże wrażenie. Bardzo się cieszę, że do niego zawitaliśmy. ABJANEH. Urocze miasteczko Abjaneh. Miasto z powodu koloru budulca domów zwane jest czerwonym miastem. Biegałam między domkami jak szalona. Ależ mi się podobały te uliczki, zakamarki. Pierwsze miejsce, które odkryliśmy to była artystyczna kawiarenka. Wypiliśmy mocną herbatę z cukierkami, zagryźliśmy biszkoptami. Najciekawszy był wystrój i sam właściciel knajpki.
W miasteczku babulinki sprzedawały na każdym niemal rogu uliczek suszone jabłka. Nie mogłam sobie ich odmówić. Droga ta przekąska, ale jaka smaczna i jaka radość w ich oczach. Babcie również nosiły chusty, ale kolorowe, w piękne kwiaty, róże. Wreszcie radośnie wyglądające kobiety. Przechadzając się po miasteczku odnosiliśmy wrażenie, że mieszkają w nim sami starsi ludzie. Abjaneh to urocze miejsce. Polecam by jadąc z Kashan odwiedzić je – zatrzymać się na jabłka i herbatę u perskiego hipisa.
To były piękne dwa dni. Pełne wrażeń i cudownych widoków. Czułam się bardzo szczęśliwą we wszystkich tych miejscach. Nadszedł jednak czas na Irańską multikulturową metropolię – Isfahan.