BOGACTWO PERSJI- QOM i KASHAN
Można tu zatracić się w pięknie natury, jak i zabytków. Winogrona są tu najsłodsze, pomarańcze soczyste, a mandarynki pachną prawdziwym Bożym Narodzeniem. Nie żałuję ani chwili spędzonej w tym kraju.
Spędziliśmy w Iranie dokładnie 14 pełnych dni. Czy Iran nas zaskoczył? Nie. Spodziewaliśmy się pięknych zabytków i uprzejmych ludzi. Wiedziałam też, że jest to kraj bardzo bezpieczny. Kraj jest niezwykle różnorodny i to też fascynuje takich jak ja, czyli mam tu na myśli osoby które szybko się nudzą. Tu jest wszystko…od biednych miasteczek po nowoczesne miasta, w których czuć kosmopolityczne tendencje, od starych aut bliżej nie określonych marek po najnowsze maybachy. Zarówno w Polsce – Polacy, jak i w Iranie – Irańczycy zadawali nam pytanie – dlaczego wybraliśmy IRAN? Odpowiadaliśmy zawsze tak samo – Bo jeszcze w nim nie byliśmy. Proste. Dla mnie powód wystarczający. Ale jeszcze do tego dołóżmy kilka faktów – Iran to kraj zamknięty – jak to mawiają niektórzy – zamknięty na świat. Ale to stwierdzenie jest prawdziwe tylko dla tych, dla których synonimem całego świata jest Europa i USA.
Iran nie jest zamknięty na świat. Irańczycy też podróżują. Wielu z nich leciało razem z nami, a nasz host z couchsurfingu zwiedził całą Azję, w samej Tajlandii będąc 37 razy. Ale wróćmy do wyjazdu. Był bardzo intensywny, czyli jak zwykle. Nie był przy tym o dziwo męczący. Wydawało się, że będzie trudno. Brak wizy…straszenie odmowami udzielenia wizy, brak możliwości rezerwacji czegokolwiek z Polski itd…a wszystko okazało się bardzo proste. Mimo, że Irańczycy nie mówią po angielsku, a ci którzy mówią to mówią tak, że ktoś kto cokolwiek miał z tym językiem wspólnego – niczego nie zrozumie – to zawsze się z nimi porozumieliśmy.
Tak bezpiecznie i spokojnie nie czułam się w żadnym kraju na świecie. Piszę to z pełną świadomością znaczenia użytych słów. Może właśnie dlatego, mimo napiętego planu i ciągle nowych pomysłów pojawiających się w trakcie, oraz przejechania tego o wiele większego kraju niż nasz rodzimy – wzdłuż i prawie wszerz – byłam wypoczęta jak po urlopie plażowym.
A trasa była spora:
28.10.2016 – wylot z Berlina przez Kijów
29.10.2016 – przylot do Teheranu – przejazd do Qom – zwiedzanie- przejazd do Kashan –zwiedzanie . Nocleg u hosta z couchsurfingu.
30.10.2016 – zwiedzanie Kashan– nocleg couchsurfing
31.10.2016 – kończymy Kashan – wyjazd do podziemnego miasta i na pustynie – nocleg na pustyni w caravanseraj
01.11.2016 – Abjaneh i Isfahan. Nocleg w Isfahan
02-03. 11.2016 – Isfahan. Nocleg – autobus VIP – kierunek Shiraz
04.11.2016 – zwiedzanie Shiraz. Nocleg w pięknym hotelu
05.11.2016 – zwiedzanie Persopolis. Nocleg w Shiraz
06.11.2016 – zwiedzanie Shiraz. Nocleg – autobus VIP – kierunek Bandar Abbas
07.11.2016 – zwiedzanie Hormoz. Nocleg w Qeshm
08.11.2016 – zwiedzanie Qeshm. Nocleg – autobus zwykły do Yazd
09.11.2016 – zwiedzanie Meybod, Czak Czak, Kharang. Nocleg w Yazd
10.11.2016 – zwiedzanie Yazd. Nocleg – autobus VIP do Teheranu
11.11.2016 – zwiedzanie Teheranu i powrót o 5 rano…
Od pierwszych chwil po wylądowaniu zaczęło się ciekawie. Szukając autobusu, by w miarę tanio dojechać do Qom – miasta, które jest uważane za jedno z siedmiu świętych miast szyitów i jest celem ich pielgrzymek, trafiliśmy na wesołych chłopaków w Czech. Postanowiliśmy połączyć siły i podzielić koszty podróży – odbywając ją razem. Koledzy już mieli umówionego kierowcę za 30 Euro, który o 6,30 miał po nich przyjechać na lotnisko. Była godzina 2 nad ranem. Pomysł drzemki na lotnisku i wspólna droga, wydały nam się lepszym wyjściem niż tułaczka po nocy. Faktycznie, dobrze nam szybka drzemka zrobiła- dodała nam sił na resztę dnia – a był on bardzo intensywny. Kierowca podjechał punktualnie…tylko takim małym autkiem, że nasza czwórka ledwo się mieściła o bagażach nie wspominając. A panowie wszyscy pokaźnych rozmiarów. Jak sardynki w konserwie, ale w dobrych humorach przejechaliśmy ponad godzinną trasę do Qom.
W mieście wielki meczet (XI-XII w., rozbudowany XIX w.), mauzoleum Fatimy al-Masumy (Bezgrzesznej), siostry ósmego imama Alego ar-Ridy. 8 stycznia 1978 roku w wyniku artykułu w miejscowej prasie obrażającego nieoficjalnego przywódcę Irańczyków – Chomeiniego w Komie wybuchła manifestacja. Policja otworzyła ogień do strajkujących, przez co zginęło kilkaset osób. Wydarzenie to uważane jest przez niektórych za początek rewolucji irańskiej.
Zwiedzanie zaczynamy od Mauzoleum. Panowie szybko przechodzą na dziedziniec, ale ja już nie tak łatwo…ja muszę zostać odpowiednio zabezpieczona czyli odziana w czador, w taki sposób, że widać i tylko twarz. Z jednego dziedzińca przechodzimy do następnego i znowu do kolejnego…a każdy następny jeszcze piękniejszy. Do środka meczetu mogą wejść tylko mężczyźni i w dodatku tylko muzułmanie. Wojtek o tym nie wiedząc – oczywiście z impetem wchodzi – szybko ściąga buty i już go nie ma. Gdy nasza przewodniczka zorientowała się co się stało była bardzo przejęta i zaniepokojona.
– zadzwoń do niego – zwraca się do mnie
– jak? Przecież nawet gdyby miał przy sobie telefon polski to z Twojego kraju nie można się dodzwonić do mojego.
– a masz irański telefon? – coraz bardziej zmartwiona szuka jakiegoś rozwiązania- przecież bidulka wejść po niego nie może bo jest kobietą, ja też. Nie mogą wejść Czesi, bo nie są muzułmanami.
– mam – jeden – mam go przy sobie i z telefonu irańskiego też na polski się nie dodzwonię. Blokada.
Ostatecznie Wojtek niespiesznie wyszedł z meczetu. Przewodniczka odetchnęła z ulgą. Mogliśmy iść dalej i podziwiać architekturę. Ja podziwiałam też zdjęcia, które zrobił w środku Wojtek. Coś pięknego. Szkoda, że kobiety nie mają wstępu do miejsc do których panowie tak. To takie niesprawiedliwe. Takie inne. Akceptuję to bo nie mam wyjścia, ale troszkę mi żal. Oto wnętrza, które ujrzał Wojtek
Muszę przyznać, że nie są przesadzone informacje o ich życzliwości, uprzejmości. Tacy są. Pomagają bezinteresownie, nie są nachalni. Są grzeczni i taktowni. Taka też była nasza przewodniczka. I gdy się martwiła wejściem Wojtka, aż było mi jej żal.
Spacerem docieramy do Meczetu. Przepiękny. I z zewnątrz i wewnątrz. Oczywiście Wojtek wszedł.
Meczet i Mauzoleum oddziela, lub łączy Plac Astane. Przy nim jest mnóstwo sklepów z pamiątkami, słodyczami i wszelakim dobrem typowym dla Iranu.
Trafiamy do knajpki i bardziej z ciekawości niż z głodu zamawiamy lunch. Dostajemy ryż, mięso grillowane, sałatki, chlebki, napoje, herbaty…i przepyszną zupę. Zaczynamy smakowanie tego świata.
Czas dostać się z Qom do Kashan, miasta w którym i my i Czesi mamy rezerwację noclegów. My u hosta na couchsurfingu, a oni w hotelu. Pierwszy raz będziemy korzystać z tej formy. Jestem bardzo ciekawa jak to wygląda. Nie mogę się doczekać
Podróżowanie po Iranie jest bardzo proste. Nie wiesz, gdzie przystanek? Jak się dostać gdzieś? Pytaj! Niewielka szansa, że ktoś zna angielski i ci wytłumaczy werbalnie, ale bardzo duża, że weźmie cię za rękę i zaprowadzi w odpowiednie miejsce lub wsadzi we właściwy autobus lub – tak jak w naszym przypadku w Qom – w prywatne auto. Dotarliśmy szybko na dworzec autobusowy i zaraz podjechał właściwy pojazd. Dostaliśmy napoje, ciastka. Zapłaciliśmy jakieś grosze i w drogę. Nasz host miał po nas podjechać w Kashan na dworzec. Dworce są zlokalizowane poza miastami, co ma wady i zalety. Wadą jest to, że musisz się jakoś przedostać do miasta, ale zaletą – że są one odciążone od ruchu autokarowego. Nasi Czesi postanowili teraz do nas dołączyć i nasz Ali – podrzucił ich do Hotelu. Wzajemna pomoc w tym kraju była zjawiskiem powszechnym i obalała opowieści o Polakach, którzy będąc za granicami kraju są wobec siebie wrodzy. Byli bardzo serdeczni i pomocni.
Ali – kilka słów o nim. Gdy rezerwowałam couchsurfing – robiłam to u kogoś innego, ale ten ktoś wyjechał gdzieś i skierował po nas właśnie miłego chłopaka o imieniu Ali. Ali komunikował się ze mną przez komunikatory i operował angielskim na wystarczającym poziomie. Taa…google tłumacz…Na miejscu okazało się, że nawet podstawowych słów nie zna. Trochę to utrudniało, ale nie całkowicie bo przemiły z niego chłopak i zdecydowanie tym nadrabiał. Żeby było śmieszniej – koniec końców spaliśmy jeszcze gdzie indziej. Ale o tym za jakiś czas.
Jesteśmy w Kashan
Jesteśmy u hosta. Mamy swój osobny pokój i śpimy na …podłodze. Mamy tez niezależną łazienkę, choć to dużo powiedziane.
Łazienki wam nie pokażę…darujcie mi. Haha…
Natomiast wejście prezentowało się tak
Zostaliśmy poczęstowani herbatą i podczas rozmowy okazało się, że Ali tu nie mieszka, lecz Mahomet, który jest najsławniejszym couchsurferem w Iranie. Mieszkało u niego ponad 1500 osób. Mahomet w przeciwieństwie do Ali’ego mówił jakoś po angielsku.
Czas na zwiedzanie Kashan. Wszędzie nas woził Ali. Zawsze nam towarzyszył.
Według chrześcijańskiej tradycji to właśnie z Kashan wyruszyli Trzej Królowie, kierując się do Betlejem. Choć prawdziwość tej historii jest wątpliwa, wskazuje na duże znaczenie tego miasta na początkach naszej ery.
Zaczęliśmy od Fin Garden. Ogród przepiękny. Fontanny połączone kanałami wodnymi, ścieżkami wodnymi. Niebywałe, śliczne.
W okresie panowania safawidzkiego Kaszan stał się miejscem wypoczynku królów. Podczas rządów Abbasa I w Kaszan zbudowano Fin Garden, jeden z najbardziej znanych przykładów perskiej architektury ogrodowej, który obecnie jest atrakcją turystyczną i został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W łaźni Ogrodu Fin, w 1852 roku, zamordowany został Amir Kabir, sławny premier Persji.
Po spacerze w ogrodzie, wśród pięknych drzew i wodnych akwenów, zatrzymaliśmy się w herbaciarni, będącej jednocześnie zakładem produkującym wodę różaną. System produkcji jak u nas destylatu. Woda różana zabarwiona szafranem i mocno słodzona doskonale gasi pragnienie. Kashan to zagłębie produkcji tej wody.
Wolicie destylat czy wodę różaną? 😆 bo ja przyznam, że intensywność zapachu RÓŻ…mnie wykańczała.
Ali to ten po mojej prawej
Tego dnia zwiedziliśmy jeszcze stary Bazar.
Zagadka – ile kosztują przyprawy w workach? Dla ułatwienia podam, że ceny są napisane na kartonikach
Wieczorem Ali zadbał o kolację i tak było zawsze…
A kolejny dzień okazał się wystrzałowym pod wieloma względami. Wystrzałowy sensu stricte, bo zaczęło się od poświęcenia się Wojtka dla pięknej fotki, w konsekwencji pęknięcia jego spodni w wyjątkowym stylu na dachu Łaźni w odpowiednim miejscu;). Potem cały czas nas coś zaskakiwało:
- Jaskinia i cuda natury
- Rozmach historycznych domów
- Jedzenie i picie na ulicy za darmo dla wszystkich ludzi
- Smak lamy
- Cena za couchsurfing, który z definicji i zgodnie z ideą jest bezpłatny
- Cennik ulicznego fryzjera
Zacznijmy jednak od początku…
Z Alim i jak się okazało, z jego nieodłącznym kolegą jedziemy do jaskini Nakhjir, liczącej ponad 70 milionów lat. Chłopcy pomyśleli o wszystkim. Zabrali herbatę w termosie i owoce, i urządzili nam piknik.
Za wstęp zapłaciliśmy rekordowa kwotę – ponad 40 zł za osobę. Wchodzący z nami Irańczycy mieli zakaz wnoszenia telefonów i robienia zdjęć, a my mogliśmy wnieść cały sprzęt jaki tylko mieliśmy ze sobą. Zdjęcia robione przez nas były dla nich czymś niezwykłym i bardzo dla nich ważnym. Dawali nam na to czas, czekali na nas, pokazywali miejsca do których normalnie zwiedzający nie mają wstępu. Jaskinia jest niczym Morze Czerwone, z którego wypompowano wodę. Formacje skalne przypominały koralowce. Te kształty powstawały dzięki wysokiej temperaturze panującej w jaskini – do tej pory czegoś takiego nie widziałam. Jaskinia jest pięknie oświetlona. Ma długość 1200 metrów. Godzinny spacer wystarczył by ją obejrzeć i zrobić zdjęcia.
Tego dnia po lunchu w planach były historyczne domy i łaźnia.
Trzęsienie ziemi w 1778 roku niemalże zrównało miasto z ziemią. Owocem odbudowy jest zespół zachowanych do dziś domów, należących do bogatych kupców, które stanowią jedne z najbardziej znanych przykładów architektury okresu Kadżarów.
Gdy Irańczyk chce coś dla ciebie zrobić, nie odwiedziesz go od tego. Tak właśnie było tego dnia z Mohamedem. Nagle wpadł na pomysł, że on będzie naszym przewodnikiem w Kashan i historyczne domy pokaże nam osobiście. Co ja lubię w podróży najbardziej? Własne tempo. A w tej sytuacji – zwiedzanie miało być w jego tempie. Szybko jednak przekonaliśmy się, że taki przewodnik to skarb. Fantastyczny zawodowy fotograf, znawca miasta i wariat w jednym. Sami zobaczcie… 😆
Zabrał nas w takie miejsca…a w tych miejscach w takie miejsca…że nie dotarlibyśmy tam sami – jestem tego pewna. W ogóle facet dusza. Napotykanych ludzi, wszędzie wprowadzał, cieszył się mogąc pokazać coś inaczej, coś innego, wprowadzić inną drogą. PASJONAT. Szalony ( UWAGA! nocami gra na flecie!!!!, a słowo GRA jest przesadzone)
Zaczęliśmy od starego meczetu z piękną kopułą.
Pierwszym historycznym domem był ABBASIAN HISTORICAL HOUSE. No jeśli tak mieszkali kupcy Perscy, to całkiem im się powodziło. Luksus. Domy liczą sobie po 4…4,7 tys metrów kwadratowych. Posiadają przepiękne dziedzińce.
Ten dom zrobił na nas ogromne wrażenie, ale Mahomet cały czas się uśmiechał pod nosem i mówił…zobaczycie…zobaczycie… no co mamy zobaczyć? Przecież już widzimy. Ale On wiedział, że nam dozuje doznania.
Kolejne domy były jeszcze piękniejsze. Zapraszam do TABATABAEI HOUSE. To dopiero był przepych! Najbardziej spodobał mi się sufit zdobiony ornamentami tworzącymi wzór perskiego dywanu, który jest w Luwrze.
Został on zbudowany na początku 1880 roku i należał do zamożnej rodziny Tabatabaei. Składa się on z czterech dziedzińców, malowideł ściennych z eleganckimi witrażami. Posiada cudowne klasyczne cechy tradycyjnej architektury mieszkaniowej Perskiej .
I do pięknych łaźni – pierwsze, które zrobiły na mnie wrażenie – Łaźnie Sułtana Amira Ahmada. Za łaźniami nie przepadam, ale tym trzeba oddać piękno. Najbardziej podobało nam się na ich dachu. Biegaliśmy po nim, aż do zachodu słońca. Mahomed był naszym osobistym fotografem.
A wracając sesji wstąpiliśmy do ciekawego miejsca – do zaułku, w którym były stoiska z herbatą, kawą , jedzeniem, książkami – dla każdego. Za darmo. Tak mają w tej religii. Bogaci dają innym ludziom –jeść i pić…dają możliwość uczenia się – taka fajna wersja płacenia podatków. To zapraszam na darmową herbatkę
kolejny dzień był…wyjątkowy…kilka chwil w Kashan..a potem…wyjazd…zapraszam na kolejne fascynujące chwile, ale zanim nastąpią chodźmy do ostatniego już domu historycznego – Boronjerdi
i na herbatkę w Abbasian House. Bardzo mi się tu podobało. Do herbaty Irańczycy jedzą cukier i inne słodkość. Spotkaliśmy się z tym już w Azerbejdżanie. Sporym zaskoczeniem były dla nas lody – smak róży w każdym z kolorów i konsystencja- są takie ciągnące się, gęste. Bardzo dobre i niebywale słodkie.