GRUZJA – KRAJ WINEM I CZACZĄ PŁYNĄCY
Gruzja to kraj w którym można znaleźć i ciepłe morze i zabytki, piękną przyrodę, wspaniałe góry…doskonałe jedzenie, a przede wszystkim cudownych uczciwych ludzi.
To była szybka decyzja wyjazdowa, a zatem nie mieliśmy zbyt wiele czasu by się przygotować do wyjazdu. priorytetem było dla nas powtórzenie języka rosyjskiego. Hotele zarezerwowałam przez Booking – ale już wiem, że w tym kraju nawet na pierwszą noc nie trzeba nic rezerwować. Powiem więcej …nie warto…ale tak widzę to dopiero dzisiaj. Przed wyjazdem niepewna tego co zastanę – zrobiłam plan:) jak to ja:) Ma być hard:) Ma być intensywnie:) Wojtek – mój mąż przed wylotem miał wiele momentów zwątpienia…włącznie z tym…czy on 20 lat temu właściwie wybrał:) bo ja zwariowałam:) Właśnie, bo ten wyjazd miał być też świętowaniem naszej rocznicy. Nie zdążył złożyć pozwu, a już był na lotnisku…a potem poszło jak z płatka bo taki właśnie jest ten kraj:) dziś się cieszy że jednak ma wariatkę u boku:). Hotele mogę szczerze polecić – każdy jeden, ale jeden w szczególności – winnicę w Kvareli.
Ale zaczynamy od początku.
Szybka odprawa na lotnisku po której udajemy się do kolejki by wymienić trochę dolarów na Liary. Trwało to bardzo długo. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że nie ruszała się kolejka zupełnie. Stałam przy szybie, w którą pukał od czasu do czasu przyjemny pan taksówkarz z kartka informującą, że zawiezie do Kutaisi, Batumi, Tbilisi. Uśmiechałam się do niego i przekonana, że pojadę marszrutka tkwiłam w kolejce by dostać walutę za jaką mnie takowa marszrutka przewiezie.
Po pewnym czasie i braku ruchu w kolejce pomyśleliśmy, że przynajmniej zapytamy czy za dolary taxi nas jakaś zabierze i za ile. Korzyść z tego byłaby taka, że dojazd byłby do hotelu a nie do przystanku marszrutek. Okazało się ,że marszrutka kosztuje 16 lari a taxi 10 dolarów. Różnica 11 zł. 10 lari to 16 zł. Nawet się nie zastanawialiśmy. Z radością porzuciliśmy kolejkę i poszliśmy do Taksówkarza z którym się Wojtek dogadał – a okazało się, że był nim stukający w szybę pan. I zaczęła się przygoda z Genadim
Genadi za 10 $ obiecał zawieść nas do hotelu. W trakcie drogi okazało się ze może nas poobwozić po okolicach Kutaisi a w planach była jaskinia Prometeusza, Katedra Bagoti, Monastyry – Motameta i Gelati. Ustaliliśmy cenę 35$ za wszystko. Dostał 40$.
Zaczęliśmy od jaskini. Przywiózł nas o 7 rano a wejście od 10…cóż było robić? Gdy zaproponował czaczę…było pić…wyjęliśmy suchą kiełbasę z Polski…i zrobiło się swojsko… I swojsko było do końca…no może do BATUMI, ale wróćmy do czaczy…Dobra czacza. Okazało się później, że najlepsza jaką piliśmy w Gruzji. Jego własna …osobista:)
telefon do niego Powoływać się na Edytę +995 593242907
Zrobiliśmy spacerek po okolicy i zasnęliśmy zmęczeni podróżą. Dobrze nam to zrobiło. Dzięki temu cały dzień byliśmy wyspani i pełni sił no i oczywiście ciekawi wszystkiego wokół.
W 1983 r. Sowieci rozpoczęli przeczesywanie Południowego Kaukazu. Szukali jaskiń, które w przypadku wojny nuklearnej mogłyby służyć jako schrony. W tym samym roku grupa speleologów weszła do miejsca, gdzie przez miliony lat natura, nie niepokojona przez człowieka eksperymentowała. Przy użyciu skał, wody i wiatru tworzyła niezwykłe formy, którymi dziś możemy się zachwycać. Działo się to w Jaskini Prometeusza, położonej zaledwie 20 km od miasta. Jaskinia fantastyczna. Oświetlenie dzięki któremu wyeksponowano piękno było doskonale dobrane.
W samym mieście, na wzgórzu pięknie prezentuje się Katedra Bagrati. To był nasz kolejny punkt. Wyświęcono ją w 1003 roku. W XVII wieku została w sporej części zniszczona. Wysadziła ją w powietrze turecka armia. Przetrwały tylko fragmenty zewnętrznych ścian. Trwała w takiej postaci, uważana przez Gruzinów za narodowy i religijny symbol. Kilka lat temu postanowiono ją odbudować. I zrobiono to. Wbrew wytycznym UNESCO!
Następnie udaliśmy się do klasztorów.
Po przekroczeniu mostu nad Czerwoną rzeką ukazał nam się Klasztor Motsameta, który położony jest na szczycie niewielkiego, ale stromego wzniesienia otoczonego z 3 stron wodami wspomnianej już rzeki. Jego nazwa oznacza miejsce męczeństwa i związana jest z nią wspomniana wcześnej legenda. Oto ona: w czasie panowania Ottomanów dwaj bracia Dawid i Konstanty Mkheidze wszczęli bunt przeciwko jarzmowi tureckiemu. Niestety został on stłumiony, braci złapano w okolicy i przedstawiono im możliwość zachowania życia pod warunkiem przejścia na islam. Odmówili, przez co zostali straceni, a ich ciała zostały wrzucone do rzeki. Od ich krwi rzeka zmieniła kolor na czerwony i stąd wzięła się jej nazwa. Natomiast truchła śmiałków zostały pochowane na wzgórzu, gdzie król Bagrat III nakazał postawić monastyr ku ich czci.
Klasztor bardzo malutki ale niezwykle urokliwy. Widoki roztaczające się z niego zapierały dech w piersiach. Połączony jest podobno tunelami z Klasztorem Gelati.
GELATI niestety jest w remoncie i piękno jego jest nieco osłonięte. Ale to nic. Na i tak zachwycają freski – intensywność ich barw, stan w jakim się zachowały.
Tu też mamy prywatnego przewodnika, który z własnej woli raczył nas opowieściami w języku rosyjskim i pokazał takie miejsca do których byśmy z pewnością sami nie trafili.
Monastyr został ufundowany w 1106 przez króla Dawida IV Budowniczego (1089-1125). Legenda mówi, że król osobiście brał udział w jego budowie. Po śmierci został tu pochowany.
Przez długi czas monastyr był jednym z głównych kulturalnych i intelektualnych ośrodków w Gruzji. Znajdowała się w nim Akademia, która skupiała największych gruzińskich naukowców, teologów i filozofów. Wielu z nich działało wcześniej w różnych prawosławnych monasterach poza granicami (między innymi w Konstantynopolu). Z powodu rozległej i wszechstronnej działalności Akademii Gelati, współcześni jej ludzie nazywali ją „nowa Grecja” lub „drugie Athos”.
Do dzisiejszych czasów w monastyrze przetrwało wiele fresków i manuskryptów pochodzących z XII-XVII w.
Są tam trzy kościoły – największa, katedra Matki Boskiej z pięknymi freskami i mozaiką z XII wieku, kościół św. Jerzego i malutki kościół św. Mikołaja na wysokiej podmurówce z łukowatym przejściem do mieszczącej się obok Akademii.
Niedaleko Akademii, w bramie południowej znajduje się nagrobek króla Dawida Budowniczego – fundatora klasztoru.
W tym czasie nasz kierowca zaczyna z nami pertraktacje – proponuje porzucenie hotelu i spanie u niego…chce byśmy przyjechali na kolacje…twierdzi ze ona w „doma” ma wszystko.
Postawiłam jednak na swoim…pragnęłam hotelu…prysznica…zmiany ciuchów…przewidywalnych warunków…, które przecież sama wybrałam bardzo świadomie przez internet. On swoje …ja swoje. Poddał się ale …nie do końca. Zawiózł nas do hotelu ze słowami – xaraszo…zmienicie ubrania, weźmiecie prysznic…ile trzeba ja tu czekam, a potem do „Doma” – ja chcę wam go pokazać.
Hotel ze wspaniałą obsługą okazał się dla mnie idealny…doskonałe łózko, piękna łazienka w pełni wyposażona nawet w szczoteczki do zębów – a zaznaczam to inna Azja – nie ma tak jak w Taj czy Malezji, że wszędzie to jest w standardzie. Śniadania okazały się tak smaczne i obfite, że nie chciałam przestać jeść.
No ale dobra, facet czeka. Prysznic, przebranie i w drogę…aaaa ważne…te informacje na stronach jak należy się ubierać i co nie wypada …są bardzo nieaktualne, podobnie jak to, że na lotnisku w Kutaisi nie ma sklepów i kantorów. Jest wszystko. Rozwijają się – a rozwój oznacza zmianę.
Genadi czekał…zawiózł nas do swojego „doma” –duży…trzeba przyznać, a w środku : czacza..wina…dziadek babcia i szykowane przez nią jedzenie…placki placuszki, cuda cudeńka…wznosił najstarszy toasty…pierwszy brzmiał: 100 lat bez kapitalnych remontów!!!
Podoba mi się.
Muszę się tu do czegoś przyznać – przemknęła nam myśl…”ooo doliczy do rachunku…”, ale dziś się tej myśli dziwię.
My próbowaliśmy wszystkiego konwersując po rosyjsku, a on nie pił nic bo przecież gości trzeba zawieść do hotelu. Nie tylko nie zapłaciliśmy nic…ale dostaliśmy na droge2 litry wina…czacze…sery…ciasta…Po raz pierwszy i to już pierwszego dnia doświadczyliśmy gruzińskiej gościnności…a potem było tak zawsze…
Poprosił nas tylko z całego serducha żebyśmy ostatnią noc w hotelu w Kutaisi odwołali – ona nas przenocuje, nakarmi, zawiezie na lotnisko…nawet się nie zastanawiałam – mam tu prawdziwe życie, ludzi naturalnych, co maja to dają i to ich cieszy. Poznajemy prawdziwe smaki, ludzi, kraj…rezerwacja odwołana! Co więcej – jedziemy z nim następnego dnia dalej.
Drugi dzień – zwiedzanie Gori, Upliciche i dotarcia do Mcchety pierwszej stolicy , w której mamy kolejny nocleg. Umówieni jesteśmy z Genadim na 9,00, więc wyspaliśmy się na tych niesamowicie wygodnych łóżkach (w całej Gruzji takie były…zacznę importować ich materace;))
Genadi zawiózł nas do centrum Kutaisi.
Tak bardzo chciał nam wszystko pokazać, że z zatrzymywaniem się nie tylko nie było problemu…nawet on częściej chciał nam coś pokazać niż my sami zobaczyć. Podczas drogi kupował nam jedzenie i choć nie chcieliśmy i dziękowaliśmy, to on twierdził, że tak ma być. Wzięliśmy go zatem na kawę, ale on za chwilę nas na kukurydzę…Zatrzymywaliśmy się przy drogowych straganach …
kupiliśmy chlebek NAZUK – słodkawy z rodzynkami, ale Genadi zatrzymał się tam gdzie go robią…więc proces produkcyjny pokazywany u Makłowicza polegający na oblepianiu wewnętrznych ścian glinianego gara mogliśmy podziwiać na miejscu.
Świetnie się z nim podróżuje. To nie taki zwykły gość…jedzie bo płacisz…to człowiek który cieszy się każda twoją radością i chce w tym uczestniczyć. Chodził z nami…zwiedzał, choć widział to wszystko dziesiątki razy…kompan..drug.
Twierdza Gori (Gori Cyche), czyli nigdy nie zdobyta cytadela otoczona trzema warstwami murów. Jest w Gruzji nawet przysłowie „Oto twierdza Gori” (Eg aris da goris cyche), które używa się celem określenia czegoś niemożliwego do pokonania. Twierdza znajduje się na wzgórzu widocznym z całego miasta, więc nie da się tam nie trafić. Jest też stosunkowo blisko muzeum Stalina, więc prosto stamtąd można kierować się na wzgórze i po 10 minutach jest się na miejscu. Oczywiście trzeba się jeszcze trochę powspinać. Mury są całkiem nieźle zachowane, ale warto wejść na górę przede wszystkim ze względu na widok na całe miasto i okolice. A widok ten jest piękny, bo oprócz zabudowań miasta w oddali można dostrzec charakterystyczne łyse góry i kościółek zbudowany na szczycie jednej z nich.
Kolejny punkt programu to dom Stalina. Z informacji zaczerpniętych na forach wiedziałam, że do środka nie wejdę. Nawet denerwował mnie Wojtek robiący zdjęcia z pomnikiem Stalina…wielokrotnie podejmowano próby usunięcia tego pomnika. Raz nawet się to udało i pojawił się znowu. Można zobaczyć wagon w którym podróżował. Ale ja wychodzę z założenia, że pewnym postaciom historycznym nie oddaję hołdu, nie płacę za wstępy do ich obiektów muzealnych, nie czczę w żaden sposób. Wiec przeszłam…zobaczyłam…biedny dom w którym się urodził dyktator… pogadałam z Argentyńczykiem po hiszpańsku, zrobiłam mu foty i w drogę. Wolę oglądać skalne miasta.
To czas na skalne miasto:)
Wejście 1 Lari…Szok …co za wspaniałe miejsce! Tak urocze, że gdzie nie stanęliśmy…wariowaliśmy jak dzieci. Z nami chodził Genadi – cały czas…chyba tu jednak nie był…Na szczycie piękny kościółek z zachowanymi freskami…wkoło cudowne wyżłobienia i formacje skalne.
Upliscyche to wykuta w skałach jedna z najstarszych osad w Gruzji. Powstało w około V wieku p.n.e. i funkcjonowało mniej więcej do czasów średniowiecza. Wraz z rozprzestrzenianiem się chrześcijaństwa miasto zaczęło tracić swoje znaczenie na rzecz Mcchety, a później samego Tbilisi. Jeszcze podczas najazdów muzułmanów w VIII-IX wieku stanowiło ważną twierdzę, ale ataki mongolskie z XIV wieku przypieczętowały jego los.
Pozostałości miasta zajmują obszar 8 hektarów. Kompleks składa się z trzech części, a najlepiej rozbudowaną jest ta środkowa, gdzie znaleźć można najwięcej skalnych domów. Albo raczej ich pozostałości.
W centralnej części znaleźć można chrześcijańską bazylikę. Znaleźć to może nieodpowiednie słowo, bo wcale nie trzeba jej szukać. Widać ją jak na dłoni na szczycie jednej ze skał. Została ona wybudowana mniej więcej w IX-X wieku z kamienia i cegieł.
W drogę….to długi dzień a jeszcze sporo przed nami. Celem jest Mcccheta i jej zabytki
Dziś Mccheta, 20-tysięczne leniwe miasteczko o niskiej zabudowie, oddalone o 20 km od Tbilisi, żyje w wielkim cieniu obecnej stolicy (grubo ponad milion mieszkańców). Ale nadal jest bardzo ważnym punktem na mapie – tej turystycznej, ale także religijnej
Hotel zarezerwowany przez Booking okazuje się strzałem w 10 – ma najlepsze położenie – wychodzi się i jest się od razu w świątyni
Ta zrobiła na nas oszałamiające wrażenie. Zdecydowanie dziś mogę napisać, że jest najpiękniejsza. Są oczywiście ładne w Tbilisi ale np. nowe…. A ta…cudeńko. To miasto jest zawsze po drodze. Warto.
Jest jednym z najważniejszych zabytków budownictwa sakralnego w Gruzji Jest otoczona wysokim murem.
Katedra stoi na terenie pierwszego chrześcijańskiego kościoła z VI wieku. W XI wieku została przebudowana przez gruzińskiego architekta Arsukidze. Ponoć król Jerzy II (który spoczywa w tejże katedrze) kazał po skończeniu budowli odciąć architektowi rękę, by nie mógł stworzyć czegoś równie wspaniałego… Katedra Sweti Cchoweli była siedzibą najwyższych władz cerkiewnych oraz miejscem koronacji i pochówków królów Gruzji.
Z zewnątrz katedra robi ogromne wrażenie. Jest bardzo harmonijna, warto zwrócić uwagę na fasady, dekoracyjne arkady i płaskorzeźby. Krzyżowo-kopułowa budowla pierwotnie była w środku pokryta obrazami ściennymi, dopiero od niedawna zaczęto odsłaniać ich fragmenty.
Z katedrą w Mcchecie wiąże się legenda, nawiązująca aż do czasów Chrystusa. Najpierw jedno zdanie z historii – mniej więcej w VI w. p.n.e. rozpoczął się okres napływu Żydów w region Mcchety, spowodowany podbiciem Jerozolimy przez króla Babilonii, Nabuchodonozora II (597 r. p.n.e.). 10 lat później w Jerozolimie wybuchł bunt, w wyniku którego babliończycy miasto zburzyli. Tak to Żydzi wylądowali m.in. w Mcchecie, tworząc sporą część ówczesnego społeczeństwa w mieście. Choć żyli w oddali od ojczyzny, nie tracili z nią kontaktu, cały czas utrzymując stosunki z Jerozolimą.
Wracamy do legendy – jeden z Żydów mieszkających w czasach Chrystusa w Mcchecie, Eliasz, pojechał w towarzystwie trzech innych do Jerozolimy na proces Chrystusa u Piłata. Spóźnił się jednak, docierając na miejsce już na ukrzyżowanie. Zdołał odkupić od żołnierzy wierzchnią szatę (chiton) Jezusa, którą zabrał do domu (Ewangelia św.Jana rzeczywiście mówi o tym, że o suknię Chrystusa żołnierze rzucali losy i jeden z nich otrzymał ją w całości). Tu dał ją siostrze, która po wdzianiu jej zmarła i została w niej pochowana.
Na miejscu pochówku siostry Eliasza, Sydonii, wyrosło piękne drzewo, wydzielające rzadki zapach. Jedna z wersji legendy mówi, że drzewa tego nie dało się ściąć, pomogła dopiero modlitwa św.Nino. W każdym razie to właśnie za czasów św.Nino w tym miejscu król Miriam wybudował w IV w. drewniany kościół. Legenda mówi, że jeden ze słupów, wykonany z drzewa z grobu Sydonii (siódmy, wykonano ich siedem), ożył, biorąc swą moc z niebios. Uniósł się do niebios i wrócił na swoje miejsce po całonocnej modlitwie św.Nino. Filar ten miał ponoć moce lecznicze, a aż do średniowiecza kapała z niego mirra. Dlatego też kościół nazwano Sweti Cchoweli – „życiodajny słup”.
Idziemy do Klasztoru…Główny kościół monasteru Samtavro wybudowany został w XI w. na miejscu, gdzie kiedyś stał inny IV-wieczny kościół, także wybudowany przez Miriana. We wnętrzach zachowały się freski, pochodzące z XIII-XV w., odzyskane spod warstwy tynku, który położyli Rosjanie w XIX w. Kopuła została odbudowana zaraz po tym, jak zawaliła się w wyniku trzęsienia ziemi w XIII w. Największą atrakcją świątyni są grobowce króla Miriana i jego żony, znajdujące się wewnątrz. Niestety wnętrz nie wolno fotografować. Mamy tylko 1 pamiątkę.
W kompleksie klasztornym znajduje się jeszcze trójkondygnacyjna dzwonnica, pochodząca prawdopodobnie z XIII w. oraz mały przyklasztorny cmentarzyk. Na terenie monasteru pochowany został m.in. mnich Gabriel, żyjący w XX w., uznany dwa lata temu za świętego gruzińskiego kościoła prawosławnego. Choć urodzony w rodzinie komunistycznej, już za młodych lat naraził się władzom, przez co był więziony, a nawet uznany za psychicznie chorego. Resztę życia spędził jako mnich, uważany za uzdrowiciela i proroka. Zmarł w 1995 r., a jego grób stał się miejscem masowych pielgrzymek. Nawet olej w lampie, palącej się na jego grobie, uznano za cudowny.
Monaster Samtavro stoi w samym centrum Mcchety, przy głównym placu z fontannami, przy którym znaleźć też można budynek Muzeum Archeologicznego i dość widowiskowy, nieczynny zdaje się budynek dawnego kina.
Nasze żołądki przypominają, że dawno nic nie jedliśmy. Wyszukaliśmy knajpkę i moge pokazać to od czego się uzależniłam – xinkali – robię je własnoręcznie u siebie w domu, gdy zatęsknię za smakami Gruzji, a jest za czym.
Wieczór spędziliśmy podziwiając to urocze miasteczko, dawną stolicę.
Kolejny dzień to kolejna podróż. Bardzo, ale to bardzo chcemy zobaczyć Kazbegi. Jedziemy w góry! Kaukaz będzie nasz!. Patrząc na mapę wydawałoby się, że teraz prosta droga w górę kraju, ale w praktyce musieliśmy się wrócić marszrutką do Tbilisi i dopiero ze stolicy w jakiś sposób dostać się na Kaukaz. Wszystko dzieje się na dworcu marszrutek DIDUBI. Organizacja wyjątkowa….każdy cię pokieruje. Prościej być nie może. Wszyscy kierowcy marszrutek pilnują kolejki i naganiają to jednej …ta odjeżdża…to do drugiej…są świetnie zorganizowani. Podróż po Gruzji to bajka. A nagle zaczepia nas facet…właściciel taksówki dzielonej…ale my czytaliśmy o takich taksówkach więc chętnie z nim wdajemy się w rozmowę. Taksówki tego typu zabierają 4 osoby za cenę niezbyt większa od marszrutek, a za to masz klimę i postoje gdzie chcesz. Marszrutka 10 lari. Taxi 15 a dzięki temu zwiedzamy twierdze w Ananaurii. Mnie pasuje. Jadą z nami 2 dziewczyny Gruzinki. Twierdza – kościół…w Ananurii to coś uroczego. A szczególnie piękne jest jezioro…szmaragd…jeszcze brak miłości i krokodyla;)
Docieramy do Kazbegi. Do centrum. Pokazujemy kierowcy wydruk z rezerwacji i nie spodziewając się niczego nagle jesteśmy światkami akcji- szukamy dla Polaków transportu lub właściciela kwatery. Szaleństwo. Zadzwonił do właściciela . Ten zadeklarował, że zaraz po nas przyjedzie, a w tym czasie zwykły kierowca mówi że mam wskakiwać do jego auta i to on nas zawiezie…A wszystko z radością , uprzejmością i bezinteresownie.
Pani sprząta jeszcze pokój. Nieco zawstydzona, a przecież nie ma powodu, bo w hotelach w Polsce o 12 nie ma szans na pokój. W tym czasie Pani robi herbatę, gości nas…i spieszy się byśmy już mieli pokój. W Gruzji z pokojami nie ma problemu. O której nie przyjedziesz…czeka na ciebie czysty gotowy na przyjęcie. Mamy balkon i widok za 100 mln dolarów na Trójce Święta i Kazbeg. W nocy robimy urocze zdjęcia podświetlonemu wspaniale jak na Gruzje przystało kościołowi. Ale zanim noc…nocne zdjęcia …chcemy tam na tej górze być !!!
Podejście w niektórych momentach łatwe wcale dla nas nie było. Ale na szczycie widoki powetowały wysiłek. Zdecydowanie lepiej wspinać się rano, są lepsze widoki.
Zejście nie było lepsze…ślizgałam się na trawie od czasu do czasu tracąc równowagę. W pewnym momencie zatrzymał się młody facet swoim terenowym i zabrał nas na dół. Na górę można podjechać jeśli ktoś nie ma ochoty się wspinać, ale to przecież sama przyjemność. Wyjście zajmuje ok 1h skrótem z pomijaniem trasy którą jeżdżą samochody terenowe. Brudni, skurzeni zmęczeni ale zadowoleni docieramy do guest housa. Marzymy o prysznicu i jedzeniu. To oczywiście nie koniec dnia. tempo zwiedzania Gruzji mamy zawrotne. Juz rano po pysznym domowym śniadaniu w cenie pokoju, jedziemy dalej tym razem do krainy winem płynącej najmocniej, ale zanim się tam znajdziemy – jeszcze ostanie chwile u miłych gospodarzy.
I już z plecakami czekamy na kolejną marszrutkę. Droga była wspaniała. Zobaczcie sami co za widoki.
i poniżej pomnik „przyjaźni” gruzińsko – radzieckiej. Kto zna obecna sytuację, pewnie wie skąd cudzysłowie.
A tutaj naturalne słodycze
W kolejnym poście zapraszam na wino
Jeden komentarz
Kasia
Hej,
Cudnie się Was czyta. Czy byłaby możliwość otrzymania namiarów na noclegi? I czy bez znajomosci rosyjskiego, ale ale angielskim, dam radę?
Z góry dziękuję.