KERALA – CZYSTA STRONA INDII
Chyba zacznę nietypowo bo od podsumowania.
Przed wyjazdem znalazłam w internecie takie oto informacje na temat Kerali, które dziś mogę opatrzyć własnym subiektywnym komentarzem :
Leżąca na południu Indii Kerala przyciąga coraz więcej turystów.
Poniżej 9 rzeczy, których dobrze doświadczyć podczas wizyty w tym indyjskim stanie.
1. Rejs po jeziorach
Chyba żadna wizyta w Kerali nigdy nie będzie pełną wizyta jeśli nie wypłynie się na choćby krótki rejs po jeziorach. Otoczone przez plantacje kokosów, jeziora mają turkusową wodę i są oazami spokoju. Dobrze jest spędzić choć jedną noc na łodzi: dla widoku wschodu słońca.
– Oj tak!!! – mogłabym sobie wielu rzeczy odmówić ale nie rejsu po rozlewiskach
2. Wizyta w Munnar
Powietrze jest tu rześkie, atmosfera wyluzowana a okoliczne wzgórza koją umysł. Przy podziwianiu widoków najlepiej popijać herbatę z okolicznych plantacji.
– Koniecznie następnym razem !!!!
3. Rybacy w Koczin
Siedzący nad woda rybacy w Koczin to już jeden z typowych widoków Kerali. Ale i tak warto zobaczyć ich na własne oczy. Zwłaszcza o świcie.
– obowiązkowo i nie tylko w Koczin
4. Plaże w Varkala
Jest tu kilka plaży, które uważa się za najpiękniejsze w całym stanie. Na przykład Black Beach.
– oj co mogę dodać? porwały moje serce
5. Ajurweda
Wieki tradycji służą nie tylko poprawianiu kondycji ciała ale i przynoszeniu ulgi duszy. Dzisiaj z zajęć ajurwedyjskich można skorzystać w licznych ośrodkach w Kerali.
– dla mnie takie trochę rozczarowanie!!!
6. Spektakle Kathakali
To klasyczny taniec Kerali pochodzący z XVII wieku. Słynie z barwnych makijaży na twarzach aktorów, bogatych kostiumów i transowej muzyki. Należy usiąść i dać się ponieść.
– Ponieść się nie dałam ale jestem pełna podziwu uznania …dla pietyzmu…dokładności …opracowaniu detali …szacunek!!!, choć mógłby być krótszy
7. Przyprawy, przyprawy
Pieprz, kardamon, cynamon, czosnek, kolendra, szafran, mak – to jedynie ułamek tego, co stanowi świat przypraw Kerali. Warto wybrać się na targ Mattancherry w Koczin.
– GENIALNE!!! każdy targ! i przez co mam nadbagaż podczas powrotów?
8. Tygrysy bengalskie
Około 50 Królewskich tygrysów bengalskich żyje w lesie w Rezerwacie Periyar. A obok nich słonie, leopardy, małpy, daniele i węże. Kolejna obowiązkowa wycieczka.
-Ja chcę!!! więc muszę lecieć znowu
9. Posmakuj Kerali
To zaledwie trzy z setek przepysznych potraw, którymi karmi swoich gości Kerala. A do tego toddy – czyli wino z owoców plamy kokosowej.
– mniamm!!! wina nie piłam ich Brandy owszem
FALA UDERZENIOWA
W stolicy stanu Kerala lądujemy ok 3,00 czasu lokalnego. Bagaże mamy tylko podręczne więc sprawnie wychodzimy z lotniska. Uderza nas fala gorącego powietrza. Jest parno i bardzo gorąco. Nawet o tej porze. O tej godzinie nie mamy pomysłu na szukanie transportu lokalnego. Decydujemy się na taxi. Organizacja bardzo dobra. Jest punkt w postaci budki i dyspozytor przydzielający taxi do ludzi negocjujący stawki. Za 300 Rp jedziemy do Uday Suits, hotelu w którym spędzimy pierwsze dni. 300 Rupi ( RP ) w zaokrągleniu którym się posługiwaliśmy to 15 zł.
WYMIANA PIENIĘDZY
Za 100 dolców dostaliśmy na lotnisku 5300 Rp- bardzo niekorzystnie. Później wymienialiśmy za 100 $ 6060 Rp
PIERWSZE WRAŻENIA
Hotel już nocą łapał za serducho. Zamiast iść spać siedzimy 2 godziny na tarasie i wdychamy gęste, wilgotne powietrze i zapachy. Jest parno… gorąco. W nocy temp 26 stopni.
Zaczyna świtać a my dalej zachwyceni siedzimy i gadamy.
A przed nami pierwszy dzień i początek przyjemnych niespodzianek.
Zegarek nastawiony na 9,00, budzę się co godzinę, nie wiem czy to ze zmęczenia czy z adrenaliny czy może ebola jeszcze trzyma bo leciałam z 39 stopniami gorączki
O 8,30 poddaję się w walce z budzikiem odsłaniam kotary…i lazur mnie wzywa. Błękit nieba, 30 stopni uderzają we mnie. Zaczynam tyrpać Wojtak…mocno, coraz mocniej…nic. Oznaki życia są ale jakieś bylejakie. Leg go trzyma. Ale ja nie daję za wygraną. pośpi na leżaku. Ja chcę zwiedzać, oglądać, pływać, spacerować, poznawać. Po co leciałam tyle godzin z gorączką? Wstawać!!!
Śniadanie jest wybuchowe smakowo. Przede wszystkim indyjsko-aromatyczne, nawet jajka były w curry. Postanowiłam absolutnie nie jeść niczego co znam i ani tego co jadłam dotychczas. Czas na eksperymenty. Nowe doznania. Zachwycały mnie wszelkie placuszki i masale.
OKOLICA
Plaża nieskończona…po horyzont i co najważniejsze są FALE!!!!!!!Tym razem, choć kocham karaiby…to tu i teraz nie zamieniłabym pomarańczowej plaży na białą, a tych fal na lazury!!! Jaka cudna odmiana! Trzeba sobie życie urozmaicać!
Tylko jedno trochę psuło mi humor…jak tu rozebrać się do rosołu i popływać skoro po pierwsze nikt tego nie robi…po drugie wszyscy i tak dziwnie, z wielka ciekawością na nas patrzą?
Tu właśnie jedyne zastrzeżenie do mieszkańców tego kraju –płci przeciwnej: Spojrzenia tych panów i ich zwyczaj chodzenia na spacery w grupach męskich celem oglądania i fotografowania białych kobiet w strojach, absolutnie mi się nie podobał. Czułam się fatalnie. Bardzo często mnie to krępowało i po prostu nie korzystałam z dobrodziejstw ciepłego morza.
Z drugiej strony w Kerali spotykaliśmy się z ogromna życzliwością kobiet i rodzin. Wszyscy spotykani po drodze zapraszali nas do siebie i bardzo chcieli być na zdjęciach. Wieczorem koniecznie spacer po okolicy.
Czujemy się bardzo bezpiecznie. Kierunek – widziane za dnia knajpki lokalnych i promenada przy plaży.
Idę do ADI-iego – poznanego wcześniej chłopaka – na omlety i jakieś przekąski. Da się jeść na ulicznych stoiskach. W knajpce jestem jedyną prawie kobietą. Przypomina mi się Maroko:) Na plażę wieczorową porą zbierają się całe rodziny. Życie kwitnie. Promenada oblężona ludźmi. Wszyscy w wielorodzinnych grupach. Radośni, zaciekawieni i bardzo mili:)
Siadamy na brzegu, bawimy się ujęciami fal spadającymi kaskadowo, gdy postanawiamy wrócic na kolację, rodziny przy domostwach nas przywołują. Najpierw grupa kobiet – faceci na morzu a te niegrzeczne nas zaczepiają – rozrabiary!!
PLAŻA KOVALAM
Uznawana za jedną z najpiękniejszych w Kerali. Kwestia piękna jest zawsze dyskusyjna. Ja mam swoje inne typy:)
TRIVANDRUM
Szwędacz u nas uruchamia się w sposób niezależny i naturalny. Jesteśmy zaprogramowani na przemieszczanie się. Usiedzieć potrafię na plaży i wyleżeć na leżaku… całe 15 minut.
Czas zwiedzić Trivandrum.
Podobno nic w nim nie ma. Szukając informacji w necie pt co warto zobaczyć w Trivandrum – wyskakuje jedna świątynia. No to zobaczymy!
Taxi punktualnie o 10,00 czekało. Pan bardzo otwarty, rozmowny. Powiedzieliśmy, że poza punktami typu świątynia, pałac, meczet …chcemy targowicho – w końcu ja tu na zakupy przyjechałam konkretnych rzeczy. Lista z produktami zrobiona dużo wcześniej. Już nie mam liści curry, kończy się kardamon… chcieliśmy też wymienić kasę po normalnym kursie no i kupić piwo w tym prohibicyjnym stanie.
Samo zwiedzanie zaczęliśmy od świątyni Sri Padmanabhaswamy – Poświęcona jest jednemu z najważniejszych bogów hinduizmu, Wisznie. Turyści świątynię mogą oglądać jedynie z zewnątrz, bowiem do środka mają wstęp jedynie wierni. Warto jednak zobaczyć nawet same fasady, są bardzo bogato zdobione. Niestety nawet z zewnątrz miałam problem z kamerowaniem.
I tu taka uwaga – w większości świątyń do których dotarliśmy, wstęp mieli tylko Hindusi. Nie to co w Taj.
Kolejnym punktem był Pałac Padmanabhapuram – owszem ładny…wejście niepozorne nie zapowiada niczego ciekawego, ale za murami ogromny, pięknie zdobiony.
Idziemy oglądać meczet i kościół katolicki. Przejście przez ulice to wyzwanie.
A potem na targ rybny i warzywny. Oczywiście robimy zakupy przypraw. Kupujemy ogrom przypraw i banany.
Ciągnie nas do ryb – fajne okazy. Z sąsiednich budek zlecieli się sprzedawcy koniecznie chcąc robić zdjęcia z nami. Poobejmować sobie chcieli chyba. Fajnie gdy faceci się oglądają za kobietą ale nie w Indiach. Tutaj miałam fobie.
PROHIBICJA
W supermarkecie robimy zapasy herbaty
Piwo owszem 0% jest. Riesling i Chardonnay 0% . Gdy wracamy pytam czy można normalne piwo kupić. Hamulec, skręt, parkowanie na wariata i mówi- idźcie do różowego budynku po lewej.
Idziemy . Pisze Bank. Myślę – no mieliśmy kasę wymienić. Wchodzimy do banku. Pani mówi że nie da się tu w placówce wymienić dolarów na rupie . Czyli ani wymiany ani piwa
Nagle podbiega do nas nasz kierowca i woła ze śmiechem chodźcie za mną, gdzie wy poszliście?!:) No jak gdzie? do banku. Do różowego budynku. Mówił tak przecież. To my grzecznie go posłuchaliśmy.
Podchodzimy bokami, a tu naszym oczom ukazuje zakratowana chałupka i tyle widzę bo czarno od mężczyzn. Stoją w długich kolejkach. O co tu chodzi?
No jak to o co? Wszystko tu dają co alkoholowe. Ale przecież oni nie piją! Tu prohibicja!
Wyglądało to niesamowicie. Kłębiący się tłum lokalasów przepychających się do wodopoju. Wstęp tylko dla wtajemniczonych. Wojtka zapraszają do środka- może brać co chce. Normalna procedura trochę bardziej skomplikowana:
I kolejka płacisz za to co zamawiasz. Dostajesz kwitek
II kolejka odbierasz towar i wciskasz butelki w spodnie, pod koszulę, upychasz do toreb lub konsumujesz na szybko.
Widok bezcenny. Prohibicja jak zwykle, jak każdy nakaz/ zakaz- NIE DZIAŁA
Ja stoję z boku, obserwuję zjawisko socjologiczne…trochę się boję zdjęcia zrobić…W pewnym momencie miły pan ten z tych odważniejszych zagaduje mnie: A skąd, a na jak długo itp… wreszcie czy to tu jest dla mnie skomplikowane. Mówię że w Polsce łatwiej kupić alkohol, dostarczyć i skonsumować. Pytam co piją najczęściej – on na to ze takie nalewki, bo brandy choć dobre indyjskie to drogie 600 Rp czyli 30 zł/0,75. Kupiliśmy sobie to ich „drogie” i musze przyznać, że godne polecenia.
WYBRZEŻE HAVA
Zrobiło na mnie wspaniałe wrażenie
Docieramy na to piękne wybrzeże na czas wyciągania sieci.
Gdy połów jest już na brzegu następuje proces oczyszczania sieci ze skarbów i z …MEDUZ. Takich okazów nie widziałam. Mam nadzieję że zdjęcia pozwolą również wam podziwiać ogrom tej galaretowatej masy.
Rybacy, wybierając ryby, od razu sortują je, a te maleństwa zostawiają. Dziwne. Myślałam ze te właśnie są suszone. Mogli je oddać morzu a nie zostawiać na śmierć.
TAMILNADU
To kolejny nasz cel – jeden ze stanów Indii, położony w ich południowej części, zamieszkany głównie przez Tamilów, lud pochodzenia drawidyjskiego. Stolicą stanu, a zarazem największym miastem jest Ćennaj.
Ten stan bardzo mnie interesował, juz od czasów Sri Lanki – tam też żyją Tamilowie i jako Tamilskie Tygrysy byli głównymi aktorami działań partyzanckich. Ciekawa byłam tych ludzi. Bliskość od Kerali i niskie koszty pobytu i wycieczek w Indiach sprawiły, że choć nie zamierzaliśmy to z radością skorzystaliśmy z pomysłu naszego kierowcy. Ależ my lojalni wobec niego.
Tu już nie jest tak czysto, tu już są żebracy. W Kerali żebractwo jest zakazane. Tu powszechne.
W Kerali są zasobniejsi, mają pracę nie muszą i chyba nie chcą żebrać. Miałam poczucie że są dumni ze swojej sytuacji w stanie. Są też twardymi negocjatorami nie widać u nich determinacji w oczach by zdobyć klienta. Ludzie w Kerali są bardzo pomocni i przyjaźni. Zdarzają się jednak nieporozumienia. Na przykład ich charakterystyczne kręcenie głową można rozumieć jako „tak”, „być może” lub „nie wiem”. Jest ono tak czy inaczej urocze. Główki im się poruszają tak śmiesznie:)
Wracając do Tamilnadu…widoki po drodze przepiękne…zobaczcie sami
KANYAKUMARI
To miasto z którego można pociągiem jechać do samego Bombaju. My z niego płyniemy na 2 wyspy – to ostatnie na południe skrawki ziemi Indii
Bilet na prom 32 Rp za kilka przewózek. 1- do jednej świątyni, 2 – do monumentu na drugiej skale i 3 – na ląd. Wsiadamy na prom jako ostatni- właściwie udało nam się zdążyć na niego dzięki znowu ich uprzejmości.
Świątynia bardzo nam się podobała. Robimy zdjęcia z zewnątrz. W środku nie można – jak w wielu niestety miejscach w Indiach.
Płynąc promem można oglądać najdalej na południe wysunięty kawałek Indii. Na tle gór piękną katedrę.
Wysiadamy z promu. Drajwer mówił gdzie będzie stał. Kierujemy się, tam przeciskając pomiędzy sprzedawcami kartek i wisiorków…drajwera nie ma, Auta nie ma. Rozglądamy się wokół…kręcimy, wokół osi własnej i wzajemnej. Nic. Sami w sobie budzimy zaciekawienie, a nasze kręcenie się wkoło…jeszcze większe. Jeden sprzedawca po 5 minutach mówi ze nasz kierowca jest koło kościoła- uf to lecimy…obchodzimy kościół …nic. Ani auta ani kierowcy
Wracamy do promu – tutaj też nic. Dzwonię do niego. Telefon wyłączony…hmm może źle wbijam kierunkowy. No to zaczęły się wariacje na temat wykręcania numerów wg każdego sposobu. Nic. Podchodzimy do policjanta z prośbą o wykręcenie numerka z jego aparatu…numer nie odpowiada.
taaa. no to zawsze mamy pociąg. Stacja 1 km stąd Pociąg za 2 godziny – mamy czas. luzzz. Idziemy coś zejść i… oczom naszym ukazuje się auto ze znanymi numerami. NASZE!!!! ale…nie ma drajwera!!! Może nas szuka przy promie. To z powrotem na prom. Nie ma. Już nas tam znają….Wracamy bo może wrócił do taxi i minęliśmy się. Nie ma. Tam też już nas znają. Czekamy, kolejne minuty mijają. Ale już spokojni jesteśmy bo auto jest. Jakoś i on wrócić. Musi. Kiedyś. Po pewnym czasie postanawiamy wrócić bo może nasz szuka przy promie;) Po 4 razach powrotów już nawet nie budzimy zdziwienia.
Nagle widok radujący…biegnie drajwer. Przeprasza…wskoczył na prom zwiedzić świątynie i prom się spóźnił.!!! HALLLLOOOOO. Kto tu jest na wycieczce?????
Jednak podczas tego wyjazdu mieliśmy luzik i humor cały czas – a może to dla niego była pierwsza okazja do zwiedzenia tych świątyń. Ok, troche strachu było, więcej biegania, ale najważniejsze, ze siedzimy szczęśliwie w aucie i jedziemy oglądać kolejne świątynie.
Dzień był intensywny, taki jak lubimy…kolejny już w zupełnie innym miejscu…
A jeśli spodobała Wam sie Kerala i chcielibyście się w niej znaleść lecz nieco sie obawiacie tego kierunku to mam dla Was najlepsze rozwiązanie – nie biuro podróży, tylko ludzi działających z pasji i z pasją – dołączcie do kameralnej grupy TRAVEL-POWER